Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/150

Ta strona została przepisana.

upadku, podtrzymuje je tylko siła bezwładności... Niech pan tylko popatrzy: mundury powiedzą panu to samo; jest to zjazd sędziów pokoju, członków najróżniejszych komisyj i t. d., a nie szlachty.
— Więc po co pan przyjeżdża? — zapytał Lewin.
— Przez przyzwyczajenie, to po pierwsze; po drugie, trzeba podtrzymywać stosunki... pewnego rodzaju obowiązek moralny. A zresztą, prawdę powiedziawszy, mam i osobisty interes. Zięć chce postawie swą kandydaturę na stałego członka... musi się liczyć z każdym groszem, gdyż jest niezamożnym i trzeba mu dopomóc. Ale ci panowie po co jeżdżą? — rzekł, wskazując na jadowitego jegomościa, co przemawiał niedawno.
— To nowe pokolenie szlachty.
— Nowe bo nowe, ale nie szlachty; są to tylko właściciele ziemscy, a my jesteśmy obywatelami, oni jako szlachta sami sobie cios zadają.
— Przecież pan twierdzi, że stan szlachecki, to instytueya chyląca się ku upadkowi.
— Chyląca się, bo chyląca, a w każdym razie jednak należy obchodzić się z nią z pewnym szacunkiem. Weźmy naprzykład Snietkowa... Jacy jesteśmy, w każdym razie wzrastaliśmy tysiąc lat. Wie pan, czasami chcemy urządzić przed domem ogródek z trawnikami, gazonami, a właśnie na tem miejscu rośnie stuletnie drzewo... Chociaż ono jest i stare i krzywe, w żadnym jednak razie nie zrąbie pan starca dla kwietników, a rozmieści pan te ostatnie w taki sposób, że drzewo zostanie uszanowanem... W ciągu roku nie doczeka się pan takiego drugiego — dodał ostrożnie i natychmiast zmienił przedmiot rozmowy. — A jakżeż panu powodzi się z gospodarstwem?
— Nieświetnie... pięć procentów.
— Tak, ale pan nie liczy siebie. Przecież pan też coś wart? Powiem panu jak ze mną było... Dopóki nie zajmowałem się gospodarstwem, miałem 3.000 rubli pensyi. Teraz