twarz. Lewin, opowiadając, sam widział, że ta historya niczego nie dowodzi, i że jest najzupełniej zbyteczną.
— Konstanty Dmitrjewicz to znany dziwak! — odezwał się Stepan Arkadjewicz ze swym słodkim uśmiechem. — Chodźmy, zdaje się, że już przystąpiono do głosowania.
I wszyscy rozeszli się.
— Nie rozumiem — rzekł Siergiej Iwanowicz, mając na myśli niezręczne odezwanie się brata — nie rozumiem, w jaki sposób można być do tego stopnia pozbawionym politycznego zmysłu. Nam Rosyanom zawsze brakowało i brakuje go. Marszałek jest naszym przeciwnikiem, a ty jesteś z nim ami cochon i prosisz go, aby stawiał swą kandydaturę. A hrabia Wroński... nie mam zamiaru przyjaźnić się z nim, zapraszał mnie na obiad, ale ja nie pójdę, w każdym jednak razie po co robić sobie z niego nieprzyjaciela? A potem zapytujesz Niewiedowskiego, czy podda się balotowaniu... w ten sposób nie postępuje się.
— Ja się nie znam nic na tem! i to wszystko to tylko głupstwo!... — odparł Lewin niechętnie.
— Twierdzisz, że głupstwo, a czego się tylko tkniesz, zaraz musisz popsuć.
Lewin zamilkł i wszedł razem z bratem do sali.
Marszałek czuł w powietrzu przygotowany nań zamach, zdecydował się jednak postawić swą kandydaturę, chociaż nie wszyscy prosili go o to. W sali uciszyło się, sekretarz oznajmił piorunującym głosem, że poddaje się głosowaniu na marszałka gubernialnego rotmistrz gwardyi, Michał Stepanowicz Snietkow.
Marszałkowie powiatowi krążyli po pokoju z talerzykami, na których leżały gałki, i każdy z wyborców dostawał po jednej z nich.
— Kładź na prawo — szepnął Stepan Arkadjewicz Lewinowi, gdy ten razem z bratem, idąc tuż za marszałkiem, zbliżył się do stołu. Lecz Lewin zapomniał teraz o tych wszystkich kombinacyach, jakie mu wykładano, i obawiał
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/155
Ta strona została skorygowana.