już dać sobie rady? Długów mają po uszy, a pieniędzy ani grosza. Rozmawialiśmy właśnie wczoraj o tem z mamą i z Arsenjuszem[1] i postanowiliśmy, że wy obydwaj rozmówicie się ze Stiwą. Ojcu nie można nawet wspominać o tem... ale żebyście tak, ty i on...
— Cóż my na to poradzimy?
— Będziesz przecież u Arsenjusza, pogadaj z nim o tem, on powie ci, cośmy uradzili.
— Zgadzam się ślepo z jego zdaniem... będę więc u niego i zaraz skorzystam ze sposobności, gdyż pojadę z Natalją na koncert... do widzenia się!...
Na ganku dawny, z kawalerskich jeszcze czasów lokaj Lewina, Kuźma, pod zarządem którego znajdowało się całe gospodarstwo miejskie, oczekiwał na swego pana.
— Krasawczyk[2] ma zmienioną podkowę, pomimo to wciąż kuleje — rzekł. — Co pan każe z nim robić?
Podczas pierwszych dni pobytu w Moskwie, Lewina zajmowały bardzo konie, które zabrał z sobą z Pokrowskiego, gdyż chciał mieć konie na zawołanie i o ile można najtaniej, i w ogóle pragnął urządzić się pod tym względem najpraktyczniej, ale pokazało się, że własne konie kosztują drożej, niż wynajęte, i że, chociaż się je trzyma, trzeba brać ciągle dorożki i najmować karety.
— Trzeba posłać po konowała...
— A jak Katarzyna Aleksandrowna pojedzie? — zapytał Kużma.
Lewin nie dziwił się już teraz, jak to czynił jeszcze niedawno, że trzeba zaprzęgać parę silnych koni do ciężkiej karety i płacić pięć rubli za to, że kareta przejedzie po błocie zmięszanem ze śniegiem ćwierć wiorsty i że będzie czekała cztery godziny. Obecnie wydawało mu się to zupełnie naturalnem.