Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/193

Ta strona została skorygowana.

i poprosiła go do następnego pokoju, małego saloniku, z którego dobiegała głośna rozmowa. W saloniku tym siedziały dwie córki hrabiny i pułkownik, znajomy Lewina. Lewin zbliżył się do nich, przywitał i siadł na krześle koło kanapy, trzymając kapelusz na kolanach.
— Jak się miewa pańska żona? Był pan na koncercie; myśmy nie mogły być... mama musiała pojechać na nabożeństwo żałobne.
— Słyszałem... taka nagła i niespodziewana śmierć... — zauważył Lewin.
Nadeszła hrabina, siadła na kanapie i również, jak córki, zapytała o żonę i koncert.
Lewin odpowiedział jej i zapytał, co było przyczyną nagłej śmierci Apraksinowej.
— Ona zawsze była nietęgiego zdrowia...
— Był pan wczoraj na operze?
— Byłem.
— Lucca ślicznie śpiewała.
— Ślicznie — potwierdził i zaczął, ponieważ mu było wszystko jedno co o nim pomyślą, powtarzać pochwały, jakie już tysiące razy słyszały o nadzwyczajnym talencie śpiewaczki. Hrabina Bolowa udawała, że słucha z zajęciem; gdy przestał mówić przyszła kolej na pułkownika. Pułkownik znowu zaczął opowiadać o operze i oświetleniu. Nakoniec, opowiedziawszy o folle journée, odbyć się mającej u Tiuryna, pułkownik roześmiał się głośno, pożegnał panie i wyszedł. Lewin wstał również, lecz spojrzenie gospodyni powiedziało mu, że nie czas jeszcze żegnać się, że jeszcze trzeba posiedzieć dwie minuty — usiadł więc znowu i nie odzywał się, ponieważ nie mógł znaleść żadnego tematu do rozmowy.
— Będzie pan na publicznem posiedzeniu... powiadają, że będzie bardzo ciekawe?
— Obiecałem mej belle soeur, że przyjadę po nią — odparł.