Lewin odwiózł Natalję do Kiti, zastał żonę w dobrym humorze i pojechał na obiad do klubu.
Lewin przyjechał do klubu na sam czas, gdy wszyscy prawie goście i członkowie już się pozjeżdżali. Lewin nie był w klubie od bardzo dawna, od czasu, gdy po skończeniu uniwersytetu, mieszkał stale w Moskwie. Pamiętał dobrze klub, szczegóły jego wewnętrznego urządzenia, zapomniał jednak zupełnie o tem wrażeniu, jakiego dawniej zawsze doznawał w lokalu klubowym. Zaledwie jednak wjechał na szerokie, półokrągłe podwórze i, wysiadłszy z dorożki, wszedł na ganek, a szwajcar ujrzawszy go, otworzył mu drzwi i ukłonił się; zaledwie ujrzał w sieni kalosze i futra członków; zaledwie usłyszał tajemniczy, poprzedzający go dzwonek i ujrzał, wchodząc po szerokich, wyścielonych dywanem schodach, figurę w niszy, a we drzwiach na górze trzeciego, znajomego sobie szwajcara w klubowej liberyi, który, nie śpiesząc się, otwierał drzwi i przyglądał się wchodzącemu gościowi; Lewina ogarnęła znowu dawna atmosfera klubu, atmosfera wytchnienia, spokoju i komfortu.
— Niech pan będzie łaskaw zostawić kapelusz — zwrócił się szwajcar do Lewina, który zapomniał o przepisie klubowym, że kapelusze należy zostawiać w kontramarkarni. — Dawno pan nie był już u nas. Książę jeszcze wczoraj zapisał pana; księcia Stepana Arkadjewicza niema jeszcze.
Szwajcar znał doskonale nietylko Lewina, lecz i wszystkich jego krewnych i znajomych, dlategoteż wspomniał zaraz o starym księciu i o Stepanie Arkadjewiczu.
Minąwszy pierwszy, przechodni pokój z parawanem, i drugi, gdzie za przegródką, mieściła się owocarnia, Lewin wszedł do jadalnego pokoju, wyprzedzając po drodze idącego zwolna staruszka.