Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

jąca na niego oczyma, których wyraz wprowadzał go w osłupienie.
— Bardzo mi przyjemnie — usłyszał nagle koło siebie głos; zwrócony widocznie do niego, głos tej samej kobiety, której portretem zachwycał się. Anna wyszła na jego spotkanie, uchylając portyerę, i Lewin ujrzał w półmroku gabinetu tę samą kobietę z portretu, w ciemnej, granatowej sukni, nie w tej samej pozycyi, nie z tym samym wyrazem, lecz stojącą na tym samym poziomie urody, na jakim oddał ją malarz na portrecie; w naturze wyglądała mniej wspaniale, lecz w postaci jej było coś nowego dla Lewina, coś pociągającego, czego nie było na portrecie.

X.

Anna, wychodząc do Lewina, nie była w stanie opanować radości, że go widzi. W spokoju, z jakim wyciągnęła ku niemu swą drobną, energiczną rączkę, z jakim zaznajomiła go z Wołkujewem i wskazała rudą, ładną dziewczynkę, którą nazwała swą wychowanicą, Lewin dostrzegał znane sobie cechy, właściwe kobietom, należącym do wyższego świata, zawsze pewnym siebie i naturalnym.
— Bardzo mi przyjemnie — powtórzyła, i te wyrazy zdawkowej grzeczności, wychodzące z ust jej, nabrały dla Lewina szczególnego znaczenia — znam pana i lubię już oddawna, i za pańską przyjaźń ze Stiwą, i za pańską żonę... znałam ją bardzo krótko, lecz pozostawiła mi po sobie wspomnienie kwiatka, uroczego kwiatka... Wkrótce zostanie matką?
Anna mówiła zupełnie swobodnie i nie śpiesząc się, od czasu do czasu odrywając spojrzenie od Lewina i kierując je na brata. Lewin widział, że wywarł na niej dodatnie wrażenie, obecność więc jej nie krępowała go zupełnie, zdawało mu się, że zna ją od dziecka.