Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/210

Ta strona została przepisana.

Anna zamilkła na chwilę, potem uśmiechnęła się. — Tak, tak! — potwierdziła. — Nigdy nie mogłam. Je n’ai pas le coeur assez large, aby pokochać całą ochronę z zamorusanemi dziećmi. Cela ne m’a jamais véussi, a jest przecież tyle kobiet, które stworzyły sobie z tego position sociale. I teraz tembardziej — rzekła ze smutnym, pełnym zaufania wyrazem, zwracając się pozornie do brata, lecz w rzeczy samej tylko do Lewina — i teraz nawet, kiedy niezbędnem mi jest jakiebądź zajęcie, nie mogę w żaden sposób... — i nagle, marszcząc brwi (Lewin domyślił się, że Anna marszczy się, gdyż jest niezadowoloną z siebie, że mówi tylko o sobie), zaczęła mówić o czem innem.
— Wiem o panu — odezwała się do Lewina — że pan jest złym obywatelem i bronię zawsze pana o ile mogę i umiem.
— W jaki sposób broni mnie pani?
— Sposób obrony zależy od zarzutów, stawianych panu. Może panowie pozwolą na herbatę? — zaproponowała, podnosząc się i biorąc do ręki oprawną w safian książkę.
— Niech mi pani pozwoli, Anno Arkadjewno! — poprosił Wołkujew, wskazując na książkę.
— Nie, nie skończyłam jeszcze.
— Mówiłem mu już o tem — zwrócił się Stepan Arkadjewiez do siostry, wskazując na Lewina.
— To szkoda, moje pisanie to coś w rodzaju tych koszyczków i rzeźb, które wyrabiano w więzieniu, a które sprzedawała mi Liza Merkałowa... była ona członkiem jakiegoś towarzystwa, opiekującego się więźniami, i ci nieszczęśliwi tworzyli istne cuda cierpliwości.
Jeszcze jeden rys zauważył Lewin w tej kobiecie, która podobała mu się niezwykle. Obok rozumu, wykwintnego obejścia i urody, była w niej szczerość, gdyż nie usiłowała taić przed nim całego ciężaru swego położenia. Gdy skończyła mówić westchnęła, a twarz jej, przyjąwszy nagle surowy wyraz, stała się jakby wykutą z marmuru. Z tym wyrazem na twarzy Anna była jeszcze ładniejszą, niż przed-