Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

gdy Stepan Arkadjewicz wstał, mając zamiar pożegnać się (Wołkujewa już nie było), Lewinowi wydało się, iż bawi u Anny dopiero przez chwilę, wstał jednak również i zaczął się żegnać.
— Do widzenia więc — rzekła, przytrzymując go za rękę i spoglądając mu w oczy pociągającem spojrzeniem. — Cieszę się bardzo, que la glace est rompue.
Po chwili puściła jego rękę i przymrużyła oczy.
— Niech pan powie swej żonie, że kocham ją jak zawsze i że, jeżeli nie może przebaczyć mi, to życzę jej, aby nigdy nie potrzebowała przebaczać mi, gdyż aby mi przebaczyć, trzeba przejść przez to, przez co ja przeszłam, a niech ją Bóg chroni od tego.
— Dziękuję... powiem jej... — powtarzał Lewin, rumieniąc się.

XI.

„Co to za dziwna, miła i godna litości kobieta!“ — myślał Lewin, wychodząc ze Stepanem Arkadjewiczem na mroźne powietrze.
— I cóż? mówiłem ci! — rzekł Stepan Arkadjewicz, widząc, że Lewin został zupełnie zwyciężonym.
— W istocie — odparł Lewin z zadumą — niezwykła kobieta! Nietylko że rozumna, ale i serdeczna nadzwyczaj. Żal mi jej bardzo...
— Z pomocą Bożą urządzi się to wszystko, pamiętaj jednak, że nigdy nie należy wydawać sądów z góry — zauważył Stepan Arkadjewicz, otwierając drzwiczki od karety. — Do widzenia się, każdy z nas jedzie w przeciwną stronę.
Lewin powrócił do domu, nie przestając myśleć o Annie, o rozmowie z nią, przypominając sobie wszystkie szczegóły swej wizyty, coraz bardziej wchodząc w jej położenie i żałując ją.