Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

żadnej walki, miała mu za złe, iż on chce walczyć, pierwsza jednak rozpoczynała ją zawsze.
— Nie było ci nudno? — zapytał prędko i wesoło, podchodząc ku niej. — Co to za straszna namiętność ta gra!...
— Nie nudziłam się i dawno już oduczyłam się nudzić... był Stiwa z Lewinem.
— Mieli zamiar być u ciebie. Jakżeż ci się podobał Lewin? — zapytał, siadając koło niej.
— Nadzwyczaj... dopiero co odjechali. Co się stało z Jawszynem?
— Wygrał siedmnaście tysięcy rubli. Odprowadziłem go od stołu i opuścił klub, ale potem wrócił znowu i zgrał się do nitki.
— Po co więc zostawałeś się? — zapytała, podnosząc nagle głowę i patrząc na niego. Spojrzenie to było chłodne i nieprzyjazne. — Powiedziałeś Stiwie, że zostajesz się, aby pilnować Jawszyna, a niedopilnowałeś go.
— Po pierwsze: nic mu nie polecałem mówić tobie, a po drugie: nigdy nie mówię nieprawdy. Przedewszystkiem zaś chciałem się zostać i zostałem — rzekł, marszcząc gniewnie czoło. — Anno i po co to? — zapytał po chwilowem milczeniu, pochylając się ku niej, i wyciągnął ku niej rozwartą dłoń, spodziewając się, że i ona poda mu swoją.
Annę ucieszyło to wezwanie do pieszczoty, lecz jakaś dziwna siła przekory nie pozwoliła jej pójść za pierwszym popędem, jak gdyby rodzaj toczonej walki nie pozwalał poddać się.
— Rozumie się, żeś chciał zostać się i żeś został; postępujesz, jak ci się podoba... ale po co mówisz mi to? po co? — mówiła, unosząc się coraz bardziej. — Czy ktobądź zaprzecza ci twych praw? Chcesz mieć słuszność, więc ją miej...
Wroński zamknął dłoń, odsunął się od niej i w spojrzeniu jego odmalował się jeszcze większy upór.