położyła się, zagasiła świecę i leżała, nie ruszając się. Chociaż Lewinowi wydawała się podejrzaną ta cisza, wśród której nie było słychać nawet jej stłumionego oddechu, a przedewszystkiem niepokoił go wyraz szczególnej pieszczoty i podniecenia, z jakiemi, wychodząc z za parawanu, odezwała się do niego: „nic“; chciało mu się jednak tak spać, że zasnął natychmiast. Dopiero potem przypomniał sobie spokojny jej oddech i pojął wszystko, co się działo w jej kochanej, drogiej duszy, gdy leżąc i nie poruszając się na łóżku, oczekiwała na największe zdarzenie w życiu kobiety.
O siódmej obudziło go delikatne dotknięcie jej ręki i cichy szept. Żal, że go budzi, zdawał się pasować w niej z chęcią porozmawiania z nim.
— Kostia, nie lękaj się! To nic, ale zdaje się... trzeba posłać po Lisawetę Pietrownę.
Świeca paliła się znowu. Kiti siedziała na łóżku i trzymała w ręku szydełkową robotę, którą robiła w ostatnich czasach.
— Nie bój się tylko niczego... ja nie lękam się ani trochę — rzekła, ujrzawszy jego przestrach i przycisnęła do swych piersi, a potem do swych ust, rękę męża.
On zerwał się prędko i włożywszy szlafrok, stanął nad nią, przypatrując się jej bacznie. Trzeba było iść, lecz nie mógł oderwać od niej spojrzenia. Chociaż kochał ją nadzwyczaj, chociaż znał każdy wyraz jej oblicza, nie widział jej jeszcze nigdy taką. Stojąc teraz przed nią, sam sobie wydał się wstrętnym i strasznym, gdy stanęło mu w pamięci jej wczorajsze zmartwienie, którego był przyczyną! Radość i stanowczość tryskały z zarumienionej jej twarzyczki, ujętej w ramki jasnych włosów, wysuwających się z pod czepeczka.
Chociaż w charakterze Kiti nie było ani trochę nienaturalności i nieszczerości, jednak Lewina uderzyło to, co się teraz odkrywało przed nim, gdy wszelkie zasłony opadły i gdy
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/220
Ta strona została skorygowana.