Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/222

Ta strona została skorygowana.

Kiti popatrzała na męża, nie słuchając widocznie słów jego.
— Dobrze, dobrze, idź już — zawołała prędko, marszcząc się i machając ręką.
Lewin wychodził już do saloniku, gdy nagle z sypialni żałośny jęk doleciał doń i zamilkł natychmiast; stanął jak wryty i przez jakiś czas nie mógł nic pojąć.
„Tak, to ona!“ — szepnął sam do siebie i, schwyciwszy się za głowę, zbiegł na dół.
— Boże, zlituj się! wybacz i dopomóż! — powtarzał wciąż cisnące mu się nieustannie na usta słowa; i on, człowiek niewierzący, powtarzał te wyrazy nie samemi tylko ustami. Teraz, w tej chwili, wiedział, że nietylko wszystkie powątpiewania jego, ale i ta niemożebność wierzenia rozumem, którą nosił w sobie, nie przeszkadzają mu wcale zwracać się do Boga. Obecnie cała niewiara, jak proch, spadła z jego duszy; do kogóż więc miał się zwracać, jak nie do Tego, w czyjej mocy widział siebie, swą duszę i swą miłość.
Koni nie było jeszcze, lecz Lewin, czując w sobie szczególne natężenie i fizycznych sił i uwagi na to, co należy czynić, aby nie stracić ani jednej chwili, nie czekał na powóz i poszedł piechotą, poleciwszy Kuźmie jechać za sobą.
Na rogu spotkał jadące szybko sanki, w których siedziała Lisaweta Pietrowna w aksamitnej szubie z chustką na głowie. „Bogu dzięki, Bogu dzięki!“ — szepnął, poznając z radością jej małą, białą twarz, mającą teraz dziwnie poważny, nawet surowy wyraz; nie zatrzymując wcale sanek, począł biedz koło nich i rozmawiać z madame.
— Od dwóch godzin? nie dłużej? — zapytała. — Piotra Dmitrycza zastanie pan teraz, ale niech pan tylko będzie cierpliwy i niech pan nie zapomni wstąpić do apteki po opium.
— Więc pani przypuszcza, że wszystko będzie dobrze? Dałby Bóg!... — odparł Lewin; z bramy wyjeżdżały jego sanki, wskoczywszy do nich, usiadł koło Kuźmy i kazał jechać do doktora.