Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

Doktor spał jeszcze, a lokaj, zajęty teraz trzepaniem dywanu, powiedział, iż nie pójdzie go budzić. Wtedy Lewin, nie śpiesząc się, wyjął dziesięciorublówkę i powoli, chociaż nie tracąc czasu, dał mu papierek i objaśnił, że Piotr Dmitrjewicz (Lewinowi, który do niedawna nie znał Piotra Dmitrjewieza, ten ostatni wydawał się obecnie nadzwyczaj ważną osobą) obiecał, że będzie każdej chwili na zawołanie i że napewno nie będzie się gniewał, trzeba więc koniecznie obudzić go natychmiast.
Lokaj dał się przekonać, poszedł na górę i poprosił Lewina, aby zatrzymał się w poczekalni.
Lewin słyszał przez drzwi, jak doktor kaszlał, chodził, mył się i jak rozmawiał z lokajem. Minęło parę minut, Lewinowi zdawało się, że parę godzin; nie mógł już dłużej wytrzymać:
— Piotrze Dmitryczu! Piotrze Dmitryczu! — zaczął go prosić błagalnym głosem. — Na miłość Boską niech mi pan wybaczy, niech mnie pan przyjmie czemprędzej... już przeszło dwie godziny...
— Zaraz... zaraz... — odparł głos doktora i Lewin ze zdumieniem słyszał, że doktor śmieje się.
— Na jedną minutkę!
— Natychmiast.
Przeszło jeszcze dwie minuty, zanim doktor włożył obuwie, i drugie dwie minuty, zanim skończył się ubierać i czesać.
— Piotrze Dmitryczu! — żałośnie zaczął prosić znowu Lewin, lecz doktor wychodził już do niego zupełnie ubrany i uczesany. „Ci ludzie nie mają sumienia“ — pomyślał Lewin — „my nie mamy chwili do stracenia, a oni czeszą się!“
— Dzień dobry! — rzekł doktor, podając mu rękę i zdając się swym spokojem naumyślnie drażnić Lewina. — Niech się pan nie śpieszy... cóż tam słychać?
Lewin, chcąc być o ile możności zwięzłym, zaczął przytaczać wszystkie zbyteczne szczegóły o stanie żony, przery-