Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

wając nieustannie swe opowiadanie prośbami, aby doktor natychmiast jechał razem z nim.
— Niech się pan uspokoi... przecież pan nie zna się na tem. Wiem, że jestem zupełnie niepotrzebny, ale obiecałem i bezwarunkowo przyjadę, niema jednak potrzeby spieszyć się. Niech pan siada... może pan pozwoli kawy?
Lewin spojrzał na niego, pytając go zdumionemi oczyma, czy nie żartuje sobie z niego, ale doktor ani myślał żartować.
— Wiem, wiem... — rzekł, uśmiechając się — sam przecież mam rodzinę i jestem ojcem; w podobnych chwilach my mężowie jesteśmy najbardziej godni litości; mam pacyentkę, której mąż za każdym razem ucieka do stajni.
— Ale jak się panu zdaje? czy przypuszcza pan, że wszystko odbędzie się pomyślnie?...
— Jak dotąd, wszystko przemawia za tem.
— Więc pan przyjedzie zaraz? — zapytał Lewin, spoglądając z niechęcią na służącą, która przyniosła kawę.
— Za godzinę.
— Za długo, na miłość Boską!...
— Niech mi pan pozwoli tylko napić się kawy.
Doktor zaczął pić kawę; obydwaj zamilkli na czas jakiś.
— A jednak stanowczo biją Turków!... czytał pan wczorajszą depeszę? — zapytał doktor, żując kawałek bułki.
— Doprawdy, nie mogę. już wytrzymać dłużej! — zawołał Lewin, zrywając się z krzesła — więc będzie pan za kwadrans.
— Za pół godziny.
— Słowo honoru? Gdy Lewin powracał do domu, spotkał się w bramie z księżną i razem z nią podszedł ku drzwiom sypialnego pokoju. Księżna miała łzy w oczach i ręce jej drżały; ujrzawszy Lewina, objęła go i rozpłakała się.
— No i cóż, moja kochana Lisaweto Pietrowno? — zapytała, chwytając za rękę madame, która wyszła na ich spotkanie.