Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

— Więc ci się zdaje, że on nie może zakochać się — rzekła Kiti, tłumacząc na swój język słowa Lewina.
— Nie, żeby się nie mógł zakochać — odparł z uśmiechem — ale on niema tej słabości, która jest potrzebną... zazdrościłem mu zawsze, nawet i teraz, gdym taki szczęśliwy, zazdroszczę mu wciąż.
— Zazdrościsz mu, że nie może zakochać się?
— Zazdroszczę mu, że jest lepszy odemnie — odparł Lewin, uśmiechając się. — On żyje nie dla siebie; całe życie jego podporządkowane jest obowiązkom i dlatego też jest szczęśliwym i spokojnym.
— A ty? — z ironicznym, choć pełnym miłości uśmiechem zapytała Kiti.
Nie byłaby w stanie wyłuszczyć w żaden sposób tego procesu myśli, który zmusił ją do uśmiechu; ostateczny jednak wynik tych myśli polegał na tem, że mąż jej, zachwycając się swym bratem i stawiając go znacznie wyżej od siebie, nie był szczerym. Kiti wiedziała, że ta nieszczerość pochodzi z miłości do brata, z poczucia, że on, Lewin, jest zanadto szczęśliwym, przedewszystkiem zaś z powodu nieustannej chęci, aby być lepszym. Kiti lubiła ten charakterystyczny rys w swym mężu i dlatego uśmiechnęła się.
— A ty? z czegóż ty jesteś niezadowolony? — zapytała z tym samym uśmiechem.
Lewinowi sprawiało przyjemność niewierzenie żony w jego niezadowolenie i bezwiednie chciał doprowadzić ją do tego, aby wyjawiła mu powody swego niewierzenia.
— Jestem szczęśliwy, lecz niezadowolony z siebie.
— W jaki więc sposób możesz być niezadowolonym, gdy jesteś szczęśliwym?
— Jakby to powiedzieć?... Tak, naprawdę, to niczego nie pragnę, tylko żebyś ty nie potknęła się. Ach, na miłość Boską, nie można przecież tak skakać! — uczynił jej wymówkę, że zrobiła zanadto prędki ruch, przestępując przez leżącą na ścieżce gałęź. — Chwilami jednak, gdy myślę