Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

dział i nie wiedział, i nie chciał widzieć i wiedzieć; lecz dostrzegł to z twarzy madame; twarz Lisawety Pietrowny była surowa i blada i przybrała dziwny wyraz stanowczości, chociaż szczęki jej drżały z lekka i chociaż na chwilę nawet nie spuszczała oczów z Kiti. Rozgorączkowane, zmęczone oblicze Kiti, z kosmykiem włosów, przylepionym do spoconej twarzy, było zwróconem ku niemu i szukało jego spojrzenia; podniesione ręce szukały jego rąk i uchwyciwszy spoconemi dłońmi zimne dłonie męża, zaczęła tulić je do swej twarzy.
— Nie odchodź, nie odchodź! Ja się nie boję, nie boję! — mówiła prędko. — Mamo, niech mama weźmie kolczyki, zawadzają mi tylko... nie lękaj się o mnie... prędko, prędzej, moja Lisaweto Pietrowno!...
Mówiła szybko, bardzo szybko i chciała się uśmiechnąć, lecz nagle ból wykrzywił twarz jej, i odtrąciła od siebie męża.
— Doprawdy, to straszne! Umrę, umrę! Odejdź odemnie, odejdź! — zaczęła wołać, i znowu dał się słyszeć ten sam niezwykły krzyk.
Lewin schwycił się za głowę i wybiegł z pokoju.
— Nic, nic, wszystko jaknajlepiej! — zawołała za nim Dolly.
Nie zważając na niczyje słowa, Lewin był przekonanym, że teraz przepadło już wszystko; z głową opartą o oddrzwia, stał w sąsiednim pokoju i słyszał czyjś krzyk i pisk, i wiedział, że to krzyczała istota, która niegdyś była jego żoną, jego Kiti; przestał już życzyć sobie dziecka, nienawidził już je teraz, nie pragnął już obecnie nawet, aby ona żyła, pragnął tylko, aby skończyły się te straszne męczarnie.
— Doktorze! Co to takiego? Co to takiego? Boże mój! — zawołał, chwytając za rękę wchodzącego doktora.
— Już koniec — odparł doktor.
Doktór powiedział te wyrazy z taką powagą, iż Lewinowi zdawało się, iż już koniec znaczy — ona umiera.