Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/231

Ta strona została przepisana.

Wbiegł bez przytomności do sypialni, gdzie najpierwej ujrzał Lisawetę Pietrownę, która wyglądała jeszcze bardziej posępnie i surowo. Twarz Kiti nie istniała! Na tem miejscu, gdzie znajdowała się wprzódy, było coś strasznego. Lewin oparł głowę o poręcz łóżka, czując, że serce mu pęka. Przeraźliwy krzyk nie milknął, a stał się jeszcze straszniejszym i, jakby osiągając możliwy ostateczny kres, umilkł nagle. Lewin nie dawał wiary swemu słuchowi, nie można jednak było wątpić; słychać było tylko ciche krzątanie się, szelest i przyśpieszone oddechy, a jej rwący się, ożywiony i cichy głos, w którym brzmiało szczęście, odezwał się szeptem: „już koniec!“
Lewin podniósł głowę; Kiti, opuściwszy bezsilnie ręce na kołdrę, niezwykle ładna i spokojna, patrzała w milczeniu na niego i chciała a nie mogła uśmiechnąć się.
I nagle z tego strasznego, tajemniczego, niepowszedniego świata, w którym spędził ostatnie dwadzieścia dwie godziny, Lewin uczuł się przeniesionym w poprzednie, codzienne otoczenie, od którego jednak biła teraz taka jasność szczęścia, że nie mógł patrzeć na nie. Naciągnięte struny zerwały się wszystkie; łkanie i łzy radości, których nie przewidywał zupełnie, wezbrały w nim z taką siłą, wstrząsając jego ciałem, że przez czas jakiś nie pozwalały mu odezwać się.
Rzuciwszy się na kolana koło łóżka, trzymał koło ust rękę żony i pokrywał ją pocałunkami, a ręka ta słabym ruchem palców odpowiadała na jego pocałunki. A tymczasem tam, w nogach łóżka, w zręcznych dłoniach Lisawety Pietrowny, tliło się, jak światełko nad świecą, życie ludzkiej istoty, której nigdy dotąd nie było i która również, z równem prawem, z tem samem poczuciem swego istnienia, będzie żyła.
— Żyje! żyje! i chłopiec w dodatku! Niech się państwo nie boją! — usłyszał Lewin głos Lisawety Pietrownej, gładzącej drżącą ręką dziecko po plecach.