Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/273

Ta strona została przepisana.

— Nie, odejdą one dopiero po naszym wyjeździe. Czy masz zamiar gdzie jechać?
— Chciałam wpaść do Wilsonowej, muszę odwieść jej parę sukien. Więc stanowczo jutro? — dodała wesoło, lecz nagle twarz jej spochmurniała.
Wszedł kamerdyner, prosząc o pokwitowanie depeszy z Petersburga. Chociaż nic w tem nie było nadzwyczajnego, że Wroński otrzymał depeszę, ale Annie wydało się, że on coś tai przed nią, gdyż odrzekł niechętnie, że pokwitowanie leży w gabinecie na biurku i czemprędzej zwrócił się do niej.
— Jutro muszę koniecznie pokończyć resztę interesów!
— Od kogo otrzymałeś depeszę? — zapytała, nie słuchając go.
— Od Stiwy — odparł krótko.
— Dlaczego mi jej nie pokazałeś? Jakież tajemnice mogą istnieć między mną a Stiwą?
Wroński przywołał kamerdynera i kazał mu przynieść depeszę.
— Nie pokazywałem ci jej, gdyż Stiwa ma manię wysyłania depesz; Bóg wie po co telegrafował, kiedy niema jeszcze nic pewnego?
— Co do rozwodu?...
— Tak... powiada, że nie dostał jeszcze stanowczej odpowiedzi i że obiecano mu dać ją w tych dniach... przeczytaj sama...
Anna wzięła depeszę drżącemi rękami i przeczytała to samo, co jej mówił Wroński. Depesza kończyła się wyrazami: „nadziei mało, uczynię jednak wszystko możebne i niemożebne“.
— Powiedziałam wczoraj, że mi wszystko jedno, kiedy otrzymam rozwód, a nawet czy go otrzymam w ogóle — rzekła, rumieniąc się. — Nie miałeś żadnej potrzeby taić tej depeszy przedemną. „W ten sam sposób może taić przedemną i tai zapewne swą korespondencyę z kobietami...“ — pomyślała.