Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

kimi szczegółami scenę wczorajszego godzenia się i jego namiętne pieszczoty. „Takie same, zupełnie takie same pieszczoty roztaczał, będzie i chce roztaczać nad innemi kobietami!“ — myślała.
— Nie kochasz wcale matki... są to tylko frazesy, frazesy i jeszcze raz frazesy! — zauważyła, spoglądając na niego z nienawiścią.
— W takim razie należy...
— Należy zdecydować się i ja zdecydowałam się — odparła i chciała wyjść z pokoju, lecz w tej samej chwili wszedł Jawszyn. Anna przywitała się z nim i została.
Anna nie zdawała sobie sprawy po co, gdy w duszy jej wre burza, gdy wie, że stoi na rozdrożu, skąd może pójść drogą, która sprowadzi dla niej najokropniejsze skutki — po co w tej chwili właśnie musi grać komedyę przed obcym człowiekiem, który wcześniej czy później dowie się o wszystkiem; przemogła się jednak, siadła i zaczęła rozmawiać z gościem.
— Jak stoją pańskie sprawy? czy pan już odebrał dług? — zapytała Jawszyna.
— Zdaje się, że nie odbiorę wszystkiego, a w środę muszę jechać... a pani kiedy? — zapytał Jawszyn, spoglądając przymrużonemi oczyma na Wrońskiego, i domyślając się widocznie, iż wejście jego przerwało gorącą sprzeczkę.
— Zdaje się, że jutro — odparł Wroński.
— O ile wiem, państwo wybierają się już oddawna.
— Ale teraz to już stanowczo... — rzekła Anna, patrząc prosto w oczy Wrońskiemu spojrzeniem, które mówiło mu, żeby nie łudził się nawet nadzieją zgody.
— Czy panu nie żal tego nieszczęśliwego Piescowa? — rozmawiała w dalszym ciągu z Jawszynem.
— Nigdy nie zadawałem sobie podobnego pytania, Anno Arkadjewno, żal czy nie żal! Przecież cały mój majątek jest tutaj — i Jawszyn ujął za boczną kieszeń munduru — teraz jestem bogatym człowiekiem, a za chwilę pójdę do klubu