Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/277

Ta strona została przepisana.

i mogę wyjść stamtąd nędzarzem; kto siada ze mną, ten również chce mi zabrać koszulę, jak i ja jemu... walczymy więc i na tem polega właśnie cała przyjemność.
— A gdyby pan był żonatym?... co robiłaby wtedy pańska żona? — dopytywała się Anna.
Jawszyn roześmiał się.
— Dlatego widać nie ożeniłem się i niemam bynajmniej tego zamiaru.
— A Helsingfors? — przypomniał Wroński, wtrącając się do rozmowy, i spojrzał na uśmiechniętą Annę. Oblicze Anny, spotkawszy jego spojrzenie, przyjęło naraz chłodny, surowy wyraz i zdawało się mówić: „nic nie uległo przebaczeniu... wszystko po staremu.“
— Czy pan był naprawdę zakochany? — zapytała Anna Jawszyna.
— Bóg chyba jeden wie, ile razy! Dopóki jestem sam, wiem, siadając do kart, że każdej chwili będę mógł wstać, aby iść na umówione rendez-vous. Mogę oddawać się miłości, nie może mi ona jednak przeszkadzać stawić się na czas do wieczornej partyi... zawsze więc urządzam się odpowiednio...
— E... ja nie o takie miłości pytam się, a o tę prawdziwą — Anna chciała powiedzieć „w Helsingforsie“, lecz nie chciała powtórzyć wyrazu, użytego przez Wrońskiego.
Przyjechał Wojtow umawiać się o kupno ogiera; Anna wstała i wyszła z pokoju.
Wroński przed wyjazdem zaszedł do niej. Anna chciała udać, że szuka czegoś na stole, nie uczyniła tego jednak, lecz wstrzymując się od udawania, spojrzała mu obojętnie, prosto w oczy.
— Co panu potrzeba? — zapytała go po francusku.
— Szukam dyplomu Gambetty, którego sprzedałem — odparł tonem mówiącym wyraźniej niż słowa: „niemam czasu na bawienie się w żadne rozmowy i wyjaśnienia, a zresztą nie doprowadziłyby one do niczego.“