o tem; nie budząc go, powróciła do siebie i, po wzięciu drugiej dawki opium, zasnęła nad ranem ciężkim, męczącym snem, który nie dał jej nawet chwili zapomnienia.
Nad ranem zaczęła ją trapić straszna zmora, którą widziała już parę razy we śnie, jeszcze przed połączeniem się z Wrońskim. Zmora ta obudziła ją. Chłop, starzec z rozczochraną brodą pochylał się nad kawałem żelaza i coś z nim robił, wymawiając jakieś niezrozumiale francuskie wyrazy, i Anna, jak zawsze podczas tej zmory (co właśnie przerażało ją najbardziej) widziała, że chłop ten nie zwraca na nią uwagi, lecz to, co robi w żelazie, a co jest strasznem, czyni nad nią. I Anna obudziła się oblana zimnym potem.
Rano, gdy wstała, dzień wczorajszy przedstawiał się jej jak we mgle.
„Pokłóciliśmy się... zdarzało się to już parę razy... powiedziałam, że boli mnie głowa, i on nie przyszedł do mnie. Jutro jedziemy, muszę zobaczyć się z nim i poczynić przygotowania do wyjazdu“ — pomyślała. Dowiedziawszy się, że Wroński jest w gabinecie, poszła do niego; przechodząc przez salon, usłyszała, że przed bramą zatrzymał się powóz i, wyrzawszy przez okno, ujrzała karetę, z której wysuwała się główka młodej panny, wydającej jakieś polecenie dzwoniącemu do bramy lokajowi. Potem słychać było rozmowę w przedpokoju, ktoś wszedł na schody i w salonie rozległy się kroki Wrońskiego, schodzącego z pospiechem ze schodów. Anna podeszła znowu do okna: oto on ukazał się na ganku bez kapelusza i podszedł do karety, a panna w liliowym kapeluszu podała mu pakiet; Wroński, uśmiechając się, rozmawiał z nią z ożywieniem. Po chwili kareta odjechała i on powrócił na górę.
Mgła, zaścielająca wszystko w jej duszy, rozprószyła się nagle. Wczorajsze myśli zaczęły znowu targać zbolałem jej sercem i sprawiały mu nowe cierpienia. Teraz nie mieściło się już jej w głowie, w jaki sposób może poniżyć się do tego stopnia i spędzić jeszcze cały dzień w jego domu;
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/281
Ta strona została skorygowana.