stanę sama... prawda, mogę jeszcze zatelegrafować“ — i napisała depeszę:
„Muszę koniecznie widzieć się z tobą, przyjeżdżaj natychmiast.“
Oddała depeszę lokajowi i poszła przebrać się.
Gdy powróciła w okryciu i kapeluszu na głowie, spojrzała znowu w spokojne oczy Annuszki; w tych małych, dobrych, szarych oczach dostrzegła szczere współczucie ku sobie.
— Annuszko moja kochana... co ja mam robić z sobą? — zawołała łkając i bez sił upadła na krzesło.
— Niech się pani uspokoi, Anno Arkadjewno!... przecież nic się nie stało takiego — uspokajała ją pokojówka.
— Dobrze... pojadę — rzekła Anna, i w rzeczy samej przestała szlochać i wstała z krzesła. — Jeżeli podczas mojej nieobecności nadejdzie depesza, odeszlij ją bezzwłocznie do Darji Aleksandrowny... a zresztą ja sama wrócę niezadługo!...
„Przedewszystkiem nie trzeba myśleć, trzeba działać, wyjechać i czemprędzej opuścić ten dom“ — szepnęła, przysłuchując się ze strachem przyspieszonemu biciu swego serca, poczem prędko wyszła i wsiadła do powozu.
— Dokąd pani każe jechać? — zapytał Piotr, siadając na kozioł.
— Na Znamienkę, do Obłońskich.
Na dworze była pogoda. Przez cały ranek padał drobny, rzęsisty deszcz i niebo rozjaśniło się dopiero przed godziną. Żelazne dachy, płyty chodników, kamienie bruku, koła, metalowe i skórzane części powozu, wszystko to błyszczało w jasnem, majowem słońcu; była trzecia godzina i na ulicach snuły się tłumy przechodniów.
Siedząc w kącie wygodnego powozu, kołyszącego się lekko na sprężystych resorach i ciągnionego prędko przez