Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

— Chodźcie, chodźcie malcy... tutaj jest dużo! — wolała swym dźwięcznym piersiowym głosem.
Ujrzawszy zbliżającego się Siergieja Iwanowicza, Wareńka nie podniosła się i nie zmieniła pozycyi, wszystko jednak mówiło mu, iż odczuwa jego zbliżanie się i cieszy się z niego.
— Czy też pan znalazł choć jednego grzyba? — zapytała z pod białej chustki, zwracając ku niemu z uśmiechem swe piękne, łagodne spojrzenie.
— Ani jednego — odparł Siergiej Iwanowicz. — A pani?
Wareńka, będąc zajętą otaczającemi ją dziećmi, nic nie odpowiedziała.
— Jeszcze ten koło gałęzi — wskazała maleńkiej Maszy drobną syrojadkę, przeciętą przez środek swego bladoróżowego kapelusza źdźbłem suchej trawy, z pod której wyrastała. Wareńka wstała dopiero wtedy, gdy Masza, uszkodziwszy syrojadkę, zerwała ją. — Przypomina mi to moje dziecinne lata — dodała, odchodząc od dzieci i idąc na równi z Siergiejem Iwanowiczem.
Nie odzywając się ani słowa, przeszli oboje parę kroków. Wareńka widziała, że on chce mówić, domyślała się o czem, i serce zamierało w niej z radości i przestrachu. Odeszli już daleko, nikt nie mógł ich podsłuchać, on jednak nie rozpoczynał rozmowy. Wareńka również nie wiedziała od czego ją zacząć. Po milczeniu, trwającem pewien czas, łatwiej było mówić o tem, o czem oboje chcieli się rozmówić, niż po rozmowie o grzybach; pomimowoli jednak, zupełnie jak gdyby nienaumyślnie, Wareńka pierwsza się odezwała:
— Nic więc pan nie znalazł? A zresztą w głębi lasu jest ich zawsze znacznie mniej...
Siergiej Iwanowicz westchnął i nic nie odparł, był niezadowolonym, że ona zaczęła mówić o grzybach i chciał nawiązać znowu rozmowę co do jej lat dziecinnych, o których wspominała przed chwilą, lecz, jak gdyby wbrew swojej woli, odrzekł na jej ostatnią uwagę: