„A zresztą niema nic śmiesznego ani wesołego na świecie. Wszystko to takie wstrętne! Dzwonią na nabożeństwo wieczorne i ten kupiec tak pobożnie żegna się! pochyla się przytem ostrożnie, jak gdyby się bał, żeby mu cobądż nie upadło... Po co są te cerkwie, to dzwonienie, te wszystkie kłamstwa?... Po to tylko, aby ukryć, że wszyscy nienawidzimy się nawzajem, tak jak ci dorożkarze, co sobie wymyślają od ostatnich słów. Jawszyn powiada: on mi chce zabrać ostatnią koszulę, a ja jemu... tak, to prawda!“
Na rozmyślaniach tego rodzaju, które rozerwały ją do tego stopnia, iż przestała nawet rozmyślać nad swem położeniem, minęła cała droga i Anna nie spostrzegła nawet, iż powóz zatrzymał się przed domem. Dopiero, gdy ujrzała wychodzącego na jej spotkanie szwajcara, przypomniała sobie, że posłała do Wrońskiego list i depesze.
— Czy jest odpowiedź? — zapytała.
— Zobaczę natychmiast — odparł szwajcar, i zajrzawszy do szafki wyjął i podał jej cienką, kwadratową kopertę z depeszą. — „Przed dziesiątą nie mogę przyjechać. Wroński“ — przeczytała.
— A posłaniec powrócił już? — zapytała.
— Jeszcze nie — brzmiała odpowiedź.
„A więc w takim razie wiem, co mi pozostaje do czynienia“ — pomyślała, i czując, że gniew i potrzeba zemsty wzbierają w niej, pobiegła szybko na górę. — „Ja sama pojadę do niego... zanim rozłączę się z nim na zawsze, muszę mu wszystko powiedzieć... nigdy jeszcze nikogo tak nienawidziłam, jak tego człowieka!“ — myślała. W przedpokoju na wiszadłach wisiał kapelusz Wrońskiego; rzuciwszy okiem na ten kapelusz, Anna aż drgnęła ze wstrętu. Nie przyszło jej na myśl, że depesza jego była odpowiedzią na jej depeszę i że w chwili, gdy telegrafował, nie doszła go jeszcze jej kartka. Widziała go, jak rozmawia teraz spokojnie z matką i z księżniczką Sorokiną, i jak cieszy się z jej, Anny, cierpień. „Tak... trzeba jechać czemprędzej“ — rze-
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/293
Ta strona została skorygowana.