Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/294

Ta strona została przepisana.

kła do siebie, nie wiedząc jeszcze dokąd ma jechać. Chciała czemprędzej uciec przed myślami, jakie ogarniały ją w tym strasznym domu. Służba, ściany, meble w pokojach, wszystko wywoływało w niej obrzydzenie, niechęć, i zdawało się przygniatać nieznośnym ciężarem. „Tak, muszę jechać na stacyę kolejową, a jeżeli nie na stacyę, to tam do niego, i stanąć przed nim.“ Anna poszukała w gazecie rozkładu pociągów i przekonała się, że pociąg wieczorny odchodzi dwie minuty po ósmej. „Tak... zdążę jeszcze.“ Kazała zaprządz drugą parę koni i zaczęła pakować do ręcznego kuferka rzeczy, potrzebne na kilka dni, gdyż wiedziała, że tutaj już nie powróci więcej. Z wielu planów, jakie jej przychodziły do głowy, sama nie wiedząc dlaczego, wybrała następujący: po tem co zajdzie tam na stacyi lub w majątku hrabiny, pojedzie koleją w stronę Niżnego Nowogrodu i po drodze zatrzyma się w pierwszem większem mieście.
Anna podeszła do stołu, na którym stał obiad, powąchała chleb i ser, i przekonawszy się, że zapach jedzenia sprawia jej obrzydzenie, kazała powozowi zajechać i opuściła mieszkanie. Kamienica rzucała już cień przez całą szerokość ulicy, zapowiadał się ciepły, jasny wieczór. Anna nie mogła na nikogo spoglądać, gdyż ruchy i słowa wszystkich drażniły ją niewypowiedzianie: i odprowadzającej ją do powozu Annuszki i Piotra, który umieszczał w powozie kuferek...
— Jesteś mi niepotrzebny, Piotrze!
— A kto kupi pani bilet?
— Jak chcesz zresztą... mnie wszystko jedno! — odparła z gniewem.
Piotr wskoczył na kozioł i ująwszy się ręką pod bok, kazał jechać na dworzec.