Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/301

Ta strona została przepisana.

konywamy się o prawdzie, cóż nam wtedy pozostaje do czynienia?“...
— Przecież człowiek jest obdarzony rozumem, powinien więc pozbyć się tego, co mu dolega — wygłosiła po francusku dama, do tego stopnia zadowolona widocznie ze swej sentencyi, że aż pokazała zęby w uśmiechu.
Słowa jej zdawały się być odpowiedzią na myśli Anny.
„Pozbyć się tego, co dolega“ — powtórzyła Anna. I spojrzawszy na męża z rumianymi policzkami i na chudą żonę, domyśliła się, że chorowita żona ma się za niezrozumianą istotę, a mąż, oszukując ją, stara się podtrzymać w niej to mniemanie. Annie zdawało się, iż zna ich historyę, i że widzi najskrytsze zakątki ich duszy, nic w nich jednak nie było ciekawego, i Anna w dalszym ciągu oddała się swym myślom.
„Tak, dolega mi bardzo, a na to mam rozum, aby pozbyć się swych cierpień, a zatem muszę się ich pozbyć. Dlaczego nie mamy zagasić świecy, gdy już niema na co patrzeć się, lub gdy to, na co musimy spoglądać, sprawia nam obrzydzenie?... Ale jak?... Dlaczego ten konduktor przebiegł po galeryjce, po co ci młodzi ludzie w sąsiednim wagonie wyprawiają hałasy? po co rozmawiają? po co się śmieją? To wszystko nieprawda, kłamstwo, złudzenie, zło!“...
Gdy pociąg zatrzymał się na stacyi, Anna, otoczona tłumem pasażerów, wyszła na peron, starając się jak najdalej odsuwać od wszystkich, jak od zarażonych, i usiłowała przypomnieć sobie, po co tutaj przyjechała i co ma robić. Wszystko, co przedtem zdawało się jej możebnem, teraz było bardzo trud nem do obmyślenia, szczególnie wśród tego hałaśliwego tłumu wstrętnych ludzi, którzy nie dawali jej chwili spokoju; tragarze podbiegali ku niej, ofiarowując swe usługi; młodzi ludzie, uderzając obcasami po deskach peronu i rozmawiając głośno, oglądali się na nią, a idący naprzeciwko niej mijali ją nie z tej strony, z której powinni to byli czynić, Przypomniawszy sobie, że ma zamiar jechać dalej, je-