Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/304

Ta strona została przepisana.

olbrzymiego, żywiołowego trąciło ją w głowę i pociągnęło za plecy. „Panie! wybacz mi wszystko!“ — szepnęła, czując, że wszelaki opór jest niemożebnym.
Chłop, szepcząc jakieś niezrozumiałe wyrazy, pochylał się nad kawałem żelaza, a świeca, przy której odczytywała książkę pełną trwogi, obłudy, żalu i zła, zamigotała światłem jaśniejszem, niż zwykle, oświeciła przed Anną wszystko, co dotąd kryło się we mroku, zasyczała, poczęła gasnąć i zgasła na wieki.