Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/312

Ta strona została skorygowana.

— Więcej niż ośmset... jeżeli będziemy rachować i tych, co wyjechali nie wprost z Moskwy, to będzie ich przeszło tysiąc — rzekł Siergiej Iwanowicz.
— Doprawdy?... mówiłam przecież! — z radością zawołała księżna — wszak prawda, że zebrano już około miliona?
— Nawet przeszło, księżno.
— A dzisiejsza depesza?... znowu pobili Turków!...
— Tak... czytałem już — odparł Siergiej Iwanowicz.
Rozmowa toczyła się o ostatniej depeszy, donoszącej, że Turcy przez trzy dni z rzędu byli wypierani z zajmowanych przez siebie pozycyj, i że jutro należy oczekiwać stanowczej bitwy.
— Dobrze, że sobie przypomniałam... pewien młody człowiek prosi bardzo, aby go przyjęto na ochotnika... nie wiem czemu robią mu trudności. Chciałam prosić pana, aby mu pan ułatwił... znam go bardzo dobrze... niech pan będzie łaskaw napisać parę słów... poleciła mi go hrabina Lidya Iwanowna...
Siergiej Iwanowicz poszedł do sali pierwszej klasy, napisał parę słów do osoby, od której zależało przyjmowanie ochotników, i oddał je księżnej.
— Czy pan wie, że ten znany hrabia Wroński jedzie tym pociągiem? — zapytała księżna z dużo mówiącym uśmiechem gdy Siergiej Iwanowicz oddał jej kartkę.
— Słyszałem, że jedzie, ale nie wiedziałem, że dzisiaj... więc jedzie tym pociągiem?
— Widziałam go... przyjechał już na dworzec; matka tylko odprowadza go. W każdym razie to najlepsza rzecz, jaką mógł zrobić...
— Ma się rozumieć!
Nagle tłum rzucił się do stołu, przy którym ochotnicy jedli obiad; księżna i Siergiej Iwanowicz podeszli również i usłyszeli głos jakiegoś pana, który, podnosząc trzymany w ręku kieliszek, przemawiał do ochotników.