rzemień na kole rozpędowem. Nietylko ich zakopią, ale i mnie, i nic po mnie nie zostanie. I po co to wszystko?“
Myślał o tem i jednocześnie spoglądał na zegarek, chcąc obliczyć, ile zmłócą w ciągu godziny. Musiał to wiedzieć, aby wyznaczyć jaka ilość zboża powinna być dzisiaj zmłóconą.
„Zaraz upłynie godzina, a dopiero zaczęli trzecią kopę“ — pomyślał, podchodząc do parobka, który podawał i, usiłując przekrzyczeć huk maszyny, kazał mu podawać mniej naraz.
— Za dużo podajesz odrazu, Fedorze! Widzisz przecież, że wszystko zatyka się w maszynie. Podawaj wolniej...
Fedor cały czarny od lepiącego się do spoconej twarzy pyłu, krzyknął coś w odpowiedzi, lecz w dalszym ciągu nie podawał tak, jak Lewin sobie życzył.
Lewin zbliżył się do młocarni, odsunął robotnika i sam wziął się do podawania. Pracując w ten sposób do samego południa, wyszedł razem z Fedorem ze stodoły i wdał się z nim w rozmowę.
Parobek pochodził z dalszej wioski, z tej samej, w której Lewin dawniej wydzierżawiał ziemię związkowi robotników; ziemię tę teraz dzierżawił stróż. O tej ziemi właśnie Lewin zaczął rozmawiać z Fedorem i zapytał, czy Płaton, bogaty i porządny chłop z tej samej wioski, nie zgodziłby się wziąć jej.
— Za drogo dla niego, Płaton nie wyjdzie na swojem — odparł chłop.
— A Kiryłow wychodzi przecież?...
— Mitiucha[1] nie może nie wychodzić! Ten skórę zedrze z człowieka, ale musi mieć swoje; on nie ulituje się nad chrześcijańską duszą. A stryj Fokanycz[2] czy będzie dusił człowieka? Często pożycza, choć wie, że nie będzie mógł odebrać... czasami nie chce nawet odbierać...