Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/351

Ta strona została skorygowana.

Darjo Aleksandrowno, że będziemy mieli deszczyk — dodał wskazując parasolem na białe chmurki, unoszące się nad wierzchołkami drzew.
I dosyć było zamiany tych paru zdań, aby pomiędzy braćmi zapanował nietyle wrogi, co oparty na obojętności i niechęci stosunek; a takiego właśnie stosunku Lewin pragnął uniknąć koniecznie.
— Bardzo dobrze pan zrobił, przyjeżdżając do mnie — odezwał się, podchodząc do Katawasowa.
— Wybierałem się już oddawna... pogadamy sobie trochę tutaj na wsi! Czy pan już skończył czytać Spencera?
— Nie, nie doczytałem do końca — odparł Lewin — a zresztą niemam już teraz potrzeby czytać go.
— Jakto? Czy on pana nie zajmuje? Dlaczego?
— Dlatego, że przekonałem się stanowczo, iż ani w nim ani w innych autorach tego rodzaju nie znajdę rozwiązania zajmujących mnie kwestyj. Teraz...
Spokojny, wesoły uśmiech Katawasowa uderzył Lewina do tego stopnia, iż żal mu się stało swego usposobienia, które burzył tą rozmową, przypomniawszy więc sobie swój zamiar, dał jej spokój.
— A zresztą potem porozmawiamy — dodał. — Jeżeli mamy iść do pasieki, to tędy tą ścieżką — zwrócił się da wszystkich.
Lewin doprowadził swych gości wązką drożyną do nieskoszonej polanki, na której kwitły całe kępki bratków. Całe towarzystwo zasiadło w cieniu gęstych, młodych osik, pod któremi stały ławki, przygotowane naumyślnie dla odwiedzających pasiekę, a bojących się pszczół, sam zaś gospodarz udał się do izby pasiecznika, aby kazać przynieść chleba, ogórków i świeżego miodu dla starszych i dzieci.
Usiłując stąpać jak najciszej i przysłuchując się pszczołom, które coraz częściej przelatywały koło niego, Lewin doszedł wązką ścieżką do chaty. Gdy przekraczał próg chaty, zaplątała mu się w brodę pszczoła; ostrożnie wyjął ją pal-