towi są na wszystko: przystać do szajki Pugaczowa, iść do Chiwy, Serbii...
— A ja ci powiadam, że nie setki i nie ludzie, niemający nic do stracenia, lecz najlepsi przedstawiciele narodu! — odparł Siergiej Iwanowicz z rozdrażnieniem, jak gdyby bronił najdroższego swego skarbu. — A ofiary? Pod tym względem naród cały dobitnie zaznacza swą wolę.
— Wyraz „naród“ należy do bardzo nieokreślonych — rzekł Lewin. — Pisarze gminni, nauczyciele ludowi, a z chłopów jeden na tysiąc może, wie o co idzie; pozostałe ośmdziesiąt milionów, jak nasz Michajłycz, nietylko nie wyjawia swej woli, ale niema nawet najmniejszego pojęcia o tem, o czem ty chcesz, aby wyjawiał swą wolę. Jakież mamy prawo twierdzić, że to wola narodu?
Siergiej Iwanowicz, jako doświadczony dyalektyk, nic nie odparł, przeniósł tylko dysputę na inny przedmiot.
— Jeżeli chcesz za pomocą arytmetyki poznać nastrój ludu, to się samo przez się rozumie, że natrafisz na nieprzezwyciężone trudności. Przedewszystkiem nie jest u nas wprowadzone powszechne głosowanie i w tym wypadku zresztą nie mogłoby mieć ono żadnego zastosowania, gdyż nie wyraża nigdy woli narodu... istnieją jednak inne sposoby. Rzeczy tego rodzaju unoszą się w powietrzu, a odczuwa się je sercem. Nie wspominam już o tych podwodnych prądach, nurtujących stojące morze narodu, widocznych jednak dla każdego nieuprzedzonego obserwatora; rzuć tylko okiem na społeczeństwo wzięte w ściślejszem znaczeniu. Przeróżne odłamy inteligencyi, toczące z sobą zwykle zajadłą walkę, zjednoczyły się obecnie w zwartą całość; umilkły wszelakie rozdźwięki, wszystkie organa społeczne mówią jedno i to samo, wszyscy odczuli żywiołową siłę, pochwyciła ich ona i unosi w jednym kierunku.