Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

— Kostia, dajże spokój i wysłuchaj mnie! — mówiła patrząc na niego, a w oczach jej malowało się współczucie i cierpienie.
— Cóż ty możesz myśleć? Przecież dla mnie, gdy mam ciebie, inni ludzie już nie istnieją!... Czyż chcesz, abym nikogo nie widywała?
Zazdrość jego uraziła z początku Kiti, gdyż gniewało ją, że najmniejsza rozrywka, najniewinniejsza nawet przyjemność była jej wzbronioną, lecz teraz z chęcią poświęciłaby wszystko, nietylko takie drobnostki, aby ulżyć jego cierpieniom.
— Pomyśl tylko do jakiego stopnia potwornem i komicznem jest moje położenie — ciągnął rozpaczliwym szeptem — przecież on jest w moim domu, nie robi właściwie nic niestosownego i nic mu zarzucić nie można, prócz zbytniej pewności siebie i siadania na nodze. On uważa to za szczyt dobrego tonu, i dlatego ja muszę być grzecznym dla niego.
— E, Kostia, przesadzasz — mówiła Kiti, radując się w głębi duszy, że miłość jego jest do tego stopnia potężną, że aż wyraża się przez zazdrość.
— A największą przykrość sprawia mi, że ty, która zawsze, a szczególniej teraz jesteś dla mnie taką świętością, że my jesteśmy tak szczęśliwi, tak nadzwyczaj szczęśliwi, i nagle, taki idyota... Nie, nie idyota nawet... za co ja mu wymyślam?... On nic mnie nie obchodzi... Ale z jakiej racyi przez niego ma cierpieć moje i twoje szczęście?...
— Czy wiesz, że ja już wiem dlaczego tak się stało? — odezwała się Kiti. — Widziałam, żeś się patrzał, gdyśmy rozmawiali podczas kolacyi.
— Tak, tak! — zawołał Lewin z przestrachem.
Kiti opowiedziała mężowi, o czem toczyła się rozmowa; opowiadając, z trudnością mogła zapanować nad swem wzruszeniem. Lewin milczał czas jakiś, potem popatrzał na jej bladą, wystraszoną twarzyczkę, i nagle schwycił się za głowę.