Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

— Tak sobie! Doprawdy niech pan idzie do nich... zajmie to pana.
Allons, c’est curient.
— Niech pan idzie, a potem niech pan przyjdzie do młyna! — zawołał Lewin i obejrzawszy się, przekonał się z przyjemnością, że Wesłowski, garbiąc się i włócząc nogami zmęczonemi, ze strzelbą w ręku, wydostawał się z błota i szedł ku chłopom.
— Chodź i ty! — zawołał chłop na Lewina. — Nie bój się, zakąsisz pierożkiem!...
Lewinowi zachciało się wypić kieliszek wódki i zjeść kawałek chleba; był zmęczonym i czuł, że zaledwie starczy mu sił wydobywać plączące się nogi z trzęsawiska, i przez chwilę wahał się, lecz pies zatrzymał się nagle, zmęczenie znikło natychmiast, i Lewin zbliżył się ostrożnie do psa, wystrzelił i zabił wystawionego bekasa, pies stał ciągle. Pil! Z pod psa zerwał się drugi bekas, Lewin wystrzelił; był to jednak feralny dzień dla niego, gdyż chybił, a gdy poszedł szukać zabitego, nie mógł go już znaleźć! Szukał starannie, lecz Łaska nie chciała wierzyć, że zabił, i gdy kazał jej szukać, to tylko udawała, że szuka, lecz w rzeczy samej nie zadawała sobie fatygi.
Chociaż Wasieńki, któremu Lewin przypisywał swe niepowodzenia, już nie było, polowanie nie udawało się jakoś. Bekasów i tutaj było sporo, lecz Lewin chybiał raz za razem.
Ukośne promienie słońca grzały jeszcze bardzo mocno; ubranie, przesiąknięte do nitki potem, przylepiało się do ciała; lewy but, napełniony wodą, ciężył na nodze; z twarzy zakopconej dymem z prochu kapał kroplisty pot, w ustach było uczucie goryczy, w nosie zapach prochu i rdzy błotnej, w uszach nieustające na chwilę cmokanie bekasów, a lufy strzelby rozgrzane były do tego stopnia, że nie można było dotknąć się ich; serce biło gwałtownie, ręce trzęsły się ze wzruszenia, a zmęczone nogi potykały się i zaplątywały w kępkach i moczarach; Lewin jednak wciąż chodził