Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

— Jeszcze nie! Myślałem, że panowie śpią już, ale słyszę że rozmawiają, więc wszedłem. Muszę wziąć grabie; czy on nie ugryzie? — zapytał gospodarz, stąpając ostrożnie bosemi nogami.
— A gdzież ty spać będziesz?
— My pojedziemy na noc na wygon z końmi...
— Ach, co za noc! — zawołał Wesłowski, przyglądając się węgłowi izby i wozowi, widocznym przy słabym odblasku zorzy w dużej ramie otwartych wrót. — Słuchajcie tylko... to kobiece głosy śpiewają i doprawdy wcale nieźle! Kto to śpiewa, gospodarzu?
— Dziewki dworskie... zaraz tutaj obok...
— Chodźmy... pójdziemy przejść się! nie zaśniemy chyba! Obłoński, chodź ze mną!
— Żeby to tak można było i leżeć i iść jednocześnie — odparł Obłoński, przeciągając się. — Tak wygodnie położyłem się...
— No, to już sam chyba pójdę — rzekł Wesłowski, zrywając się z siana i kładąc buty. — Do widzenia panowie! Zawołam was, jeżeli będzie wesoło... wy przyjmujecie mnie polowaniem, lecz i ja o was nie zapomnę...
— Nadzwyczaj miły człowiek — zauważył Obłoński, gdy Wasieńka wyszedł i chłop zamknął za nim wrota.
— Nadzwyczaj miły — powtórzył Lewin, myśląc w dalszym ciągu o poprzedniej rozmowie; zdawało mu się, że o ile potrafił, o tyle dobitnie i dokładnie dał poznać swe poglądy i przekonania, a tymczasem oni obydwaj, ludzie wcale nie głupi i szczerzy, powiedzieli jednogłośnie, iż pociesza się sofistyką. Lewin był w kłopocie.
— Tak, tak mój przyjacielu, musisz koniecznie jedno z dwojga: albo uznać, że obecny ustrój społeczeństwa jest sprawiedliwym, i w takim razie bronić swych praw, albo też zgodzić się na to, że korzystamy z niesłusznych przywilejów, a to ostatnie ja właśnie czynię, i korzystam z nich z zadowoleniem.