nic już nie czuła teraz nosem, a tylko widziała i słyszała, nie zdając sobie jednak dokładnie sprawy.
W odległości dziesięciu kroków od poprzedniego miejsca, z charczeniem i charakterystycznym, wypukłym dźwiękiem skrzydeł wzniósł się jeden dubelt i w tej chwili po wystrzale upadł, uderzając ciężko białemi piersiami o wilgotną ziemię; drugi dubelt nie czekał i wzniósł się po za plecami Lewina do góry, nie będąc zupełnie spłoszonym przez psa.
Gdy Lewin odwrócił się do niego, ptak był już daleko, wystrzał jednak dosięgnął go. Przeleciawszy ze dwadzieścia kroków, dubelt wzniósł się do góry i, kręcąc się w powietrzu jak piłka, upadł na ziemię.
„Dzisiaj wiedzie się!“ — myślał Lewin, chowając do torby ciepłe i tłuste dubelty. — „Cóż, Łaska, uda się?“ Lewin nabił fuzyę i ruszył dalej; słońce weszło już, chociaż nie było go jeszcze widać, gdyż było ukryte za chmurami. Księżyc, utraciwszy cały blask, bielał na niebie, jak obłoczek, i ani jednej gwiazdy nie było już widać. Kępki traw, srebrzące się przed chwilą, złociły się teraz. Rosa, osiadła na trawie, wyglądała jak bursztyn. Błękit traw przeszedł w żółtawą zieloność. Drobne, błotne ptaszęta obsiadły krzaki, rosnące nad źródłem, rzucające już długie cienie i połyskujące kroplami rosy. Jstrząb obudził się i siedział na stogu, przechylając głowę z boku na bok i spoglądał z niezadowoleniem na błota. Wrony leciały w pole, bosonogi chłopak zaganiał konie, stary chłop wysunął głowę z pod kaftana i drapał się; nad zieloną trawą unosił się dym od wystrzałów białymi, jak mleko, obłoczkami.
Jeden z chłopców podbiegł do Lewina:
— Panie, tutaj były wczoraj kaczki! — zawołał i poszedł za nim zdaleka.
I Lewin w obecności tego chłopaka, któremu się to widocznie podobało i sprawiało ogromną przyjemność, ku wielkiemu zadowoleniu swemu zabił jeszcze trzy bekasy, jednego po drugim.
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/68
Ta strona została skorygowana.