Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

— Pan na kolej — odparł Lewin pochmurnie, odłamując jeden koniec kija.
— Czy pan wyjeżdża, czy też zaszło coś niespodziewanego.
— Zaszło... że spodziewam się gości — rzekł Lewin, coraz prędzej i prędzej odłamując silnymi palcami końce rozszczepionego kija. — Prawdę mówiąc, nie spodziewam się gości, ani też nie stało się nic nadzwyczajnego, proszę jednak pana, żeby pan wyjechał. Moje niegrzeczne postępowanie zechce pan wytłumaczyć sobie, w jaki się panu tylko żywnie podoba sposób.
Wasieńka wyprostował się.
— Proszę pana wytłumaczyć mi... — odezwał się z godnością, zrozumiawszy nareszcie rzecz całą.
— Nie mogę panu wytłumaczyć — cicho i powoli odparł Lewin, usiłując zapanować nad drganiem swych szczęk — i lepiej niech pan nawet nie pyta...
Ponieważ wszystkie rozszczepione końce były już odłamane, Lewin zaczepił palcami za pozostałe grube odłamki, rozdarł kij na pół i zręcznie pochwycił w powietrzu spadający kawałek.
Zdaje się, że na Wasieńkę bardziej od słów wpłynął widok tych naprężonych rąk, tych muskułów, które dzisiaj rano obmacywał na gimnastyce, błyszczących oczów, cichego głosu i drżących warg; ruszywszy więc ramionami i uśmiechnąwszy się pogardliwie, Wesłowski skłonił się:
— Czy mogę zobaczyć się z Obłońskim?
Wzruszenie ramion i pogardliwy uśmiech nie rozdrażniły Lewina. „Wszak nic innego już mu nie pozostaje?“ — pomyślał Lewin.
— Przyszlę go zaraz do pana.
— Ależ to niema sensu! — zawołał Stepan Arkadjewicz, dowiedziawszy się od przyjaciela, iż wymówiono mu dom. Stepan Arkadjewicz poszedł do ogrodu, gdzie Lewin przechadzał się w oczekiwaniu na wyjazd gościa. — Mais