Stangret osadził czwórkę na miejscu i obejrzał się na prawo, na łan żyta, gdzie koło wozów stali chłopi. Karbowy chciał zeskoczyć z kozła, lecz potem rozmyślił się i rozkazująco przywołał chłopa, kiwając na niego ręką. Słaby, łagodny wiaterek, dający się uczuwać podczas jazdy, ucichł; bąki obsiadły spocone konie, które też opędzały się od nich nieustannie. Dolatujący od wozów metaliczny dźwięk klepania kosy zamilkł, jeden z chłopów podniósł się i podszedł do powozu.
— Czyś się rozsechł? — zawołał z gniewem karbowy, patrząc na idącego powoli po nieutartej grudzie bosonogiego chłopa. — Chodź prędzej!
Stary chłop z kędzierzawą głową, z garbatemi plecami, pociemniałemi od potu, przyspieszył kroku, podszedł do powozu i oparł na jego skrzydle opaloną swą dłoń.
— Wozdwiżeńskie, do dworu? do hrabiego? — powtórzył. — Tylko jeszcze kawałek pojedziesz, skręcisz na lewo, a potem prosto aleją. A kogo ci potrzeba? czy jego samego?
— A czy państwo są w domu, kochanku? — zapytała Anna, nie wiedząc w jaki sposób zapytać się tego chłopa o Annę.
— Chyba w domu — odparł chłop, przestępując z nogi na nogę i pozostawiając na kurzu wyraźne ślady pięty i pięciu palców. — Wczoraj przyjechali goście... bardzo dużo gości. A co? — zapytał, odwracając się do parobka, który stojąc koło wozu, wołał na niego. — Wszyscy przyjeżdżali tutaj konno, przyglądać się żniwiarce, a teraz zapewne są już w domu... a wy z jakich stron?
— Z dalekich — odparł stangret, siadając z powrotem na koźle. — A więc już blisko?
— Powiadam, że blisko; jak wyjedziesz... — mówił, gładząc ręką skrzydło powozu.
Młody, zdrowy, barczysty parobek zbliżył się również.
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/87
Ta strona została skorygowana.
XVII.