Strona:Leopold Świerz - Wycieczka na Wysoką.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeszy jak nasza. A że każdy z turystów miał przynajmniéj jednego przewodnika (niektórzy mieli ich 4—5), więc przewodnicy ci przygotowali w kilku miejscach tuż obok zapalonego ogniska posłanie utworzone przeważnie z mchu i trawy z pobliża naznoszonéj. Mając w ten sposób zabezpieczone legowisko pomyśleliśmy dopiéro potém o pokrzepieniu sił, ku czemu przedewszystkiém przyczynia się herbata, która z pewnością nigdzie tak nie smakuje jak w Tatrach.
Przyjemna gawędka śród znajomych zakończyła ten dzień. Noc dosyć ciepła (o godz. 9éj +9C) minęła szczęśliwie, bo bez deszczu.
Nazajutrz rano niebo zachmurzone nie bardzo zachęcało do dalszéj podróży. O godzinie 5 zaczął dészcz kropić. Mimo to o kwandrans na szóstą ks. Stolarczyk i ks. Sutor rozpoczęli dalszy pochód pod przewodnictwem Sieczki.
Za tym przykładem poszli inni. Po 30 min. dostaliśmy się do Stawu Zmarzłego, zawalonego miejscami śniegiem. Odtąd droga do góry, częścią po zawalonych łomach granitu, częścią po zaspach śniegu, stawała się coraz gorszą. Głazy usuwające się często z pod nóg groziły co chwila niebezpieczeństwem, osobliwie że w pierwszéj części téj wycieczki nie zachowano głównego przepisu, jakiego się turyści podróżujący w liczném gronie trzymać winni, aby spinając się na stromą górę lub schodząc z niéj, iść w zbitym szeregu krok w krok za przewodnikiem, bo w takim wypadku usuwający się głaz może być łatwo w drodze powstrzymany.
Tymczasem w naszéj podróży inaczéj się stało. Część pierwsza turystów znacznie odbiegła drugiéj, zapewne dlatego, aby śród niepewnéj pogody wachających się turystów, za sobą pociągnąć. To téż z tego powodu o mało że niektórzy nie przypłacili téj wycieczki życiem. Na znacznéj bowiem pochyłości góry, sięgającéj aż do przełęczy Wagi, potrącony przez górala wielki kawał głazu granitowego toczył się niepohamowany w największym pędzie żlebem, po którym się posuwał zwolna drugi oddział turystów daleko liczniejszy niż pierwszy. Turyści pierwszego oddziału widząc całą grozę położenia struchleli na ten widok, podczas gdy drugi oddział na dole żadnego nawet niebezpieczeństwa nie przeczuwał. Szczęściem jednak granit toczący się zawadził w drodze o skałę olbrzymią i roztrzaskał się na drobne kawałki. Teraz dopiéro ułyszawszy ten łoskot zaczęliśmy wołać na turystów, którzy nas wyprzedzili, aby się nie ważyli bez nas daléj postępować, lecz oni i bez naszego krzyku zaprzestali dalszego pochodu.
Gdyśmy się po niejakim czasie z nimi złączyli, opowiedzieli nam, uradowani, żeśmy żadnego nie ponieśli szwanku, jakie nam zagrażało niebezpieczeństwo. Odtąd już w dalszéj wycieczce na miejscach niebezpiecznych nie rozrywaliśmy łańcucha. O godzinie 9 stanęliśmy na przełęczy Wagi, gdzieśmy dosyć zmęczeni do 1030 odpoczywali.
Jeden z turystów Z., nieprzyzwyczajony jeszcze do takich dróg, wrócił z tego miejsca z naszéj porady w towarzystwie górala do najbliższéj stacyi drogi żelaznéj na Węgrzech; inni pobiegli ku Rysom, a górale przyniosłszy z sobą z dołu suchéj kosodrzewiny zgotowali herbaty, używając miasto wody śniegu obficie tam leżącego.
Z Wagi w kierunku południowo-zachodnim odbywała się dalsza droga po zwaliskach ogromnych głazów, o które trudno było nieraz zaczepić i tylko ręka lub topór góralski musiał iść w nasze usługi; po ławicach trzeba było zwolna i ostrożnie posuwać się naprzód, tak że ledwie o godz. 11 stanąliśmy na jedném ramieniu Wysokiéj.
Tu znowu uszczuplił się nasz zastęp o jednego turystę p. P., który doznając zawrotu głowy zwątpił o sobie i ani na krok naprzód nie posunął się, a nawet i pięciu górali nie odważyło się iść daléj. My i tym przykładem niezrażeni postanowiliśmy nie cofnąć się przed trudami, jakie nas jeszcze czekały. Ponieważ z tego ramie-