Strona:Leopold Świerz - Wycieczka na Wysoką.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

nia nie można się dostać na szczyt, przeto zeszliśmy nieco na dół w kierunku południowym, a potém znowu żlebem zasypanym płatami śniegu zaczęliśmy się piąć do góry, kędy sterczy wielka ściana pochylona nad straszną przepaścią. Przejście téj ławicy uważam za najniebezpieczniejsze miejsce w téj wycieczce. Tu już i zwinny góral nie mógł nam przyjść z pomocą, bo sam musiał myśleć o sobie. Każdy przeto z nas posuwał się zwolna, czołgał się na czworakach, z największą ostrożnością po ścianie litéj prawie gładkiéj; najmniejsze zwichnięcie równowagi lub stracenie przytomności mogło sprowadzić śmierć. Przeszedłszy nareszcie tę ławicę, uradowani pokonaném niebezpieczeństwem przyznaliśmy, iż dobrze uczynili nasi towarzysze, którzy jakby w przewidywaniu tak niebezpiecznych przejść zawczasu pomyśleli o odwrocie. Prawie już południe dobiegało, gdyśmy ostatni kraniec téj ławicy minęli. Odtąd do samego szczytu droga po samych łomach granitowych wprawdzie przykra, ale już niezagrażająca runięciem w przepaść. Śmieléj téż postępując z kamienia na kamień dotarliśmy nareszcie o godz. 1 samego północnego szczytu Wysokiéj, wyższego niż południowy, który tak licznéj gromady jeszcze nigdy nie dźwigał na sobie. Sam szczyt zaledwie jednę osobę pomieścić może. Usadowiliśmy się przeto niżéj, nietylko dla braku miejsca na samym wierzchu, ale i dla zabezpieczenia się od zimnego wiatru (ciepłota +4⋅8 C).
Śród obiadu na tym szczycie zbliża się niespodziewanie przewodnik Wojciech Ślimak do ks. A. Wawrzyńca Sutora, którego imieniny na ten dzień przypadły i przemówiwszy w imieniu górali, rzewnemi słowy wznosi toast na cześć solenizanta. Dziwne zaiste wrażenie wywarł na wszystkich toast, wzniesiony w chmurach na szczycie prawie niedostępnego wierchu, gdzieś jakby poza światem w krainie wieczności.
Następnie szukaliśmy śladu ludzkiego pobytu na téj górze. Owocem tych poszukiwań była chorągiewka, czyli raczéj kawał niebieskiego płótna, zatkana 3 września 1874 r. przez M. Déchyego, a wichrem zrzucona do rozpadliny poniżéj szczytu. Chorągiewkę tę przymocowaliśmy na samym szczycie śród granitu. Daléj znaleźliśmy bilety Dra Adama Asnyka i Mieczysława i Jana Pawlikowskich, którzy pod przewodnictwem Macieja Sieczki zwiedzili ten szczyt 27 lipca 1876 r., obrawszy nań drogę z Zakopanego przez Żelazne Wrota, a powracając przez kotlinę Czeskiego Stawu. Innych śladów nie napotkaliśmy.
Przed odwrotem rzuciliśmy na pożegnanie jeszcze raz okiem na otaczające turnie i doliny zawalone kamieniami, które pod mglistém podówczas niebem smutny przedstawiały krajobraz.
Mimo niepogody okazał nam swą sędziwą głowę najwyższy szczyt tatrzański Gierlach (2662⋅6 m.). Widokiem dalszych szczytów, zasłonionych podówczas chmurami, nie mogliśmy się nacieszyć. Pod tym względem poprzednicy wycieczki na Wysoką dwa tygodnie pierwéj odbytéj, szczęśliwsi, jak nam opowiadano, byli w téj mierze. Pogoda bowiem przecudna dopisywała im przez cały czas wyprawy, a stanąwszy na szczycie około godz. 11éj, rozróżnić mogli szczegóły rozpostartego u ich stóp krajobrazu z największą dokładnością. Leciuchna mgła ułożyła się była wtedy do poziomu w niższych warstwach powietrza, przesłaniając niby przeźroczystą gazą, ale nie zakrywając wcale widoku, po niéj zaś jak po kryształowéj szybie płynęło tylko kilka białych chmurek na krańcach widnokręgu, podobnych do okrętów z rozwiniętemi żaglami, śrebrzącemi się od słońca.
O godz. 1 m. 45 rozpoczęliśmy odwrót, poprzedzony wypisaniem imion na biletach i przechowaniem takowych pod granitem, jako dowodu naszego pobytu na tym szczycie. Oto są imiona turystów, którzy dnia 10 sierpnia 1876 o godz. 1éj obiadowali na szczycie Wysokiéj, obchodząc przytém imieniny jednego z towarzyszów: ks. Józef Stolarczyk, Dr. Tytus Chałubiński, ks. A. W. Sutor, Leopold Świérz,