Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

koma zaczął szukać zapałek — upuścił lichtarz, i wyczerpany upadł na poduszki.
— Po co — szepnął, otwartemi oczyma patrząc w otaczającą go ciemność. Śmierć? Tak, śmierć. I nikt z nich nie wie, wiedziéć nie chce, nie pragnie i nie żałuje!...
W téj chwili doszedł go oddalony dźwięk głosu i kilka oderwanych akordów muzyki.
— „Bawią się, wszystko im jedno. I na nich przyjdzie koléj; — oni także pomrą. Mnie dziś, im jutro, — to ich nie minie. I cieszą się! Bydlęta!“
Złość go dusiła. Podniósł się i usiadł na łóżku.
— „To złudzenie — rzekł znowu, — tak źle jeszcze nie jest, nie może być; tylko spokoju, spokoju!...“
Począł się zastanawiać na nowo, przebiegać myślą całą chorobę od pierwszej chwili.
— „Uderzyłem się w bok i z początku nic mi nie było, nie czułem żadnego bolu. Późniéj zaczęło mię trochę niepokoić, dokuczać, — udałem się do doktora. Przyszedł smutek, zgnębienie, upadek sił i ducha. — Radziłem się znowu, nie przypuszczając, że zbliżam się do przepaści. Traciłem siły coraz bardziéj, zwolna, ale stale. Wyschłem, jak trup; zabrakło mi ognia w oczach, a siły w mięśniach... To śmierć, a ja myślę jeszcze o chorobie, — o katarze i nerce. Szukam sposobu, chcę naprawić uszkodzony organ, — a to śmierć, śmierć.... Czy tylko śmierć?...“
I znów ogarnął go nieopisany przestrach. Schylił się, zaczął szukać zapałek, trafił na metalową popielniczkę i uderzył się w łokieć. To go rozgniewało. Pochwycił popielniczkę i rzucił ze złością o ziemię, a sam wycieńczony, zdenerwowany, upadł z rozpaczą nawznak, w oczekiwaniu nieuchronnéj śmierci.
Goście się właśnie rozjeżdżali. Praskowia Teodorówna wyprowadzała ich do przedpokoju. Usłyszawszy łoskot upadającego przedmiotu, weszła do sypialni męża.
— Co się stało?