Z polecenia doktora przyrządzano dla niego specyalne potrawy, które z każdym dniem wydawały mu się wstrętniejszemi.
Gasł w oczach. Znajomi, przyjaciele i krewni, nie wyłączając najbliższej rodziny, odsuwali się od niego coraz bardziéj. On sam troskliwie ich unikał. Im więcéj czuł się słabym i wyczerpanym, tém nieznośniejszymi wydawali mu się wszyscy ci ludzie, dobrze wychowani, pachnący, przyzwoici. Raził go fałsz i przymus, który widocznie sobie zadawali, zbliżając się do niego; czuł, że sam jego widok sprawia im przykrość, że patrzą na niego, jak na żyjącego, rozkładającego się trupa — i każde zbliżenie ciążyło mu niewypowiedzianie.
Usuwał się też od nich coraz bardziéj, zamykał w swoim gabinecie, i żył zupełnie samotnie z myślą o nieuchronnéj śmierci, z refleksyami i rozpamiętywaniami przeszłości.
Ale w tém osamotnieniu znalazł niespodziewanie pociechę.
Do usług chorego, obok lokaja, nie mogącego podołać wszystkiemu, dodano chłopca kredensowego, Herasima.
Herasim był to młody, świeży, zawsze czysto ubrany, ogładzony i wydelikacony na miejskim chlebie wieśniak, wesoły i pogodny.
Z początku widok jego młodéj, zdrowiem jaśniejącéj twarzy drażnił Iwana Iljicza; lecz Herasim z taką gotowością spełniał wielkie posługi, tak zręcznie i lekko kręcił się po pokoju, że wkrótce stał się niezbędnym.
Choroba się tymczasem rozwijała; Iwan Iljicz z trudnością dźwigał się o własnéj sile. Pewnego dnia nawet, chcąc przejść z łóżka na sofę, tak dalece osłabł, że musiał usiąść na krześle. Upadł na nie bezsilny, i z rozpaczą patrzył na wychudłe, obnażone swe nogi.
W téj chwili, z naręczem drobno porąbanego drzewa, wszedł do pokoju Herasim.
Stąpał na palcach z widoczną ostrożnością, starając się stłumić stukanie grubych, dziegciem smarowanych butów. Ukląkł przed piecem, otworzył drzwiczki i zaczął układać drzewo.
Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.