— Herasimie, — rzekł słabym głosem Iwan Iljicz.
Herasim wzdrygnął się, widocznie przestraszony, czy nie popełnił jakiéj niezręczności? Szybkim ruchem zwrócił twarz w stronę chorego i zerwał się z kolan.
— Słucham pana.
— Masz ze mną dużo kłopotu. Wybacz mi. Ja sam nic już nie mogę.
— E, co to za kłopot!...
I Herasim wyszczerzył w uśmiechu zdrowe, białe zęby.
Szybko i zręcznie ułożył resztę drzewa, podpalił i wyszedł.
Wrócił niebawem ze szczotką.
Iwan Iljicz siedział ciągle na krześle.
— Herasimie — rzekł, skoro ten ostatni przestał zamiatać i pozbierał starannie szczątki kory i drzew, — pomóż mi proszę...
Herasim się zbliżył.
— Podnieś mnie. Ja sam nie mogę, a Dymitr poszedł do miasta.
Herasim objął go lekko, ostrożnie, i bez najmniejszego wysilenia zaniósł na sofę i ułożył.
— Dziękuję. Jak ty to dobrze i zręcznie robisz!
Herasim uśmiechnął się znowu i chciał wyjść, lecz choremu było z nim tak dobrze, że nie miał ochoty go puścić.
— Przysuń mi, proszę cię, to krzesło. Nie, nie to — tamto, — pod nogi. Tak. Lepiéj mi, gdy nogi trzymam wysoko.
Herasim przyniósł krzesło, postawił bez hałasu na podłodze, i umieścił na niém nogi Iwana Iljicza.
Choremu w chwili, kiedy Harasim unosił jego nogi, wydało się, że uczuł znaczną ulgę.
— O, tak, tak, — szepnął z zadowoleniem. — Podłóż jeszcze poduszkę.
Herasim spełnił i to polecenie: podniósł nogi i położył je lekko na poduszce. I znów w chwili, kiedy je unosił, choremu było lepiéj, a kiedy je położył, zrobiło mu się gorzéj.
Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.