ta sama świadomość uchodzącego życia, w przyszłości śmierć — zbliżająca się nieubłaganie, straszna, nienawistna!
To jedno było rzeczywistością; — reszta fałsz, kłamstwo, złudzenie.
I cóż znaczyć mogą w takich warunkach dni i tygodnie, i ranki, i wieczory, rachuba i nazwy dni?
Chory poruszył się niecierpliwie.
Piotr zbliżył się do łóżka.
— Czy podać herbatę? — spytał, zatrzymując się w pewném oddaleniu.
Iwan Iljicz pomyślał: — „Chciałby jaknajprędzej załatwić się ze sprzątaniem i namawia mię na herbatę:“ A głośno mruknął niechętnie:
— Nie.
— Możeby pan przeszedł na sofę?
— „Przeszkadzam mu, zawadzam — myślał znów chory; — jestem tu nieporządkiem, który chciałby usunąć.“ — A głośno znów sarknął:
— Nie, — daj mi pokój!
Lokaj powrócił do swojéj roboty.
Iwan Iljicz wyciągnął rękę. Piotr zauważył ten ruch.
— Co pan rozkaże? — zapytał usłużnie.
— Zegarek, — brzmiała lakoniczna odpowiedź.
Piotr podał zegarek, leżący na stoliku, tuż koło łóżka.
— Wpół do dziewiątéj. Czy tam nikt jeszcze nie wstał?
— Owszem. Wasyl Iwanowicz (syn), poszedł już do gimnazyum, a Praskowia Teodorówna kazała się obudzić, jeżeli pan rozkaże. Czy mam obudzić?
— Nie, nie trzeba.
— „A możeby wypić herbatę?“ — pomyślał po chwili.
— Tak. Przynieś mi herbaty, — dodał, zwracając się do lokaja. Piotr skierował się ku drzwiom. Chorego ogarnął strach: lękał się samotności. Trzeba zatrzymać służącego. Ale jak? A, lekarstwo.
Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.