Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IX.

Praskowia Teodorówna późno powróciła i na palcach weszła do pokoju chorego. Usłyszał ją przecież natychmiast, otworzył oczy i znów spiesznie je zamknął. Rozmawiała cicho z Herasimem; zrozumiał, iż chce go odesłać i sama czuwać przy nim. To go rozbudziło zupełnie.
— Nie, — rzekł. — Idź sobie. Odejdź.
— Czy ci gorzej? Bardzo cierpisz?...
— Wszystko jedno.
— Możebyś wziął opium.
Zgodził się bez oporu. Podała mu lekarstwo i oddaliła się cicho.
Iwan Iljicz zapadł w dręczące marzenia, które trwały do godziny trzeciéj. Zdawało mu się, że jacyś ludzie nieznajomi suną go w długi, czarny, okropny wór, w którym nie może się zmieścić. Pchają go nielitościwie, cisną i gniotą. On się broni, walczy, sam pomaga im wreszcie, i nagle — spada z niezmiernéj wysokości.
Zbudził się... otworzył oczy — nic się nie zmieniło. Ta sama lampa z abażurem, Herasim drzemiący cierpliwie w nogach łóżka, ten sam ból nieustający na chwilę.
— Herasim — szepnął, — idż połóż się spać.
— Nie szkodzi... posiedzę.
— Nie, idź.
Zdjął nogi z ramion chłopca, przewrócił się na bok, oparł na ręku i uczuł litość nad samym sobą. Czekał tylko na wyjście służącego, aby wybuchnąć płaczem. Płakał, jak dziecko, nad opuszczeniem swojém i bezsilnością, nad okrucieństwem ludzi i Boga.
„Ach! Bóg... Czy on jest? Po co go zesłał na ziemię? Za