i budził, przywołując co chwila Herasima. Nagle przyszło mu na myśl, że może istotnie życie jego nie było takiém, jakiém być powinno.
Jakkolwiek dotąd odrzucał i odtrącał podobne przypuszczenia, dziś po raz pierwszy wydały mu się prawdopodobnemi, a może i prawdą samą. A jeżeli te właśnie drobne, słabe, nawpół zapomniane drgnienia jego duszy, te rzadkie i ledwie dostrzegalne porywy do walki z ustanowionym przecz najwyższą opinią porządkiem, — jeżeli to jedno było dobrem, prawdą? Czémże więc w takim razie była jego służba, życie prywatne, rodzina, sprawy i stosunki światowe?
Usiłował jeszcze bronić się przed tém okropném zwątpieniem, lecz naraz zrozumiał swą bezsilność i bezwzględną nicość tego, co całe życie bronił i osłaniał.
— Więc mam odéjść z przekonaniem, żem zmarnował to, co mi dano? że nic nie zrobiłem dobrego i że straciłem i opuściłem wszystko?
Położył się nawznak, i z zupełnie innego punktu zaczął na nowo rozpatrywać przeszłość. Wszystko go drażniło. Widok lokaja, żony, córki, doktora, każdy ich ruch i każde słowo, potwierdzając prawdę okrutną, raniły go i gniewały. W nich widział sam siebie, całe swoje życie, wszystko to, co obecnie wydało mu się złudzeniem, fałszem, nicością, a czemu przez wszystkie lata swego życia poświęcał siły, zdrowie, myśli i uczucia.
I ten pozór bezduszny zasłaniał mu dotąd prawdę, życie i śmierć samę!
Przekonanie to stokrotnie powiększało jego cierpienia fizyczne. Jęczał, rzucał się, darł na sobie bieliznę. Wszystko go dusiło, przytłaczało... Nienawidził wszystkich.
Dano mu wielką dozę opium i to go znów odurzyło na kilka godzin; skoro się jednak ocknął, powtórzyło się to samo. Odpędzał wszystkich od siebie, rzucał się i przewracał.
Żona zbliżyła się do niego.
Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.