Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie w tym czasie gimnazista cichutko wsunął się do pokoju i zbliżył do ojca. Umierający, krzycząc wciąż rozpaczliwie, rzucał konwulsyjnie rękoma. Dłoń jego trafiła na głowę klęczącego chłopca, który ją schwycił i mocno do ust przycisnął.
Stało się to właśnie w téj saméj chwili, kiedy Iwan Iljicz pojął czém było jego życie i zapragnął je naprawić.
— Co to? — zapytał i ucichł, wsłuchując się w głosy nieznane.
Nagle uczuł, że rękę jego ktoś całuje. Otworzył oczy i spojrzał na syna. Zrobiło mu się żal chłopca. Żona zbliżyła się także. Spojrzał i na nię. Patrzała na niego z otwartemi ustami i zapłakaną twarzą; łzy spływały po jéj policzkach. Jéj także zrobiło mu się żal.
— „Męczę ich, — pomyślał. — Żałują mnie. Lepiej im będzie, kiedy umrę.“
Chciał to wyrazić słowami, ale nie miał już siły przemówić. Zresztą, na co tu słowa?... Wzrokiem wskazał żonie na syna.
— Zabierz... żal... I ciebie... Chciał powiedziéć; „przebacz,“ ale wymówił: „zobacz,“ i nie miał siły poprawić téj omyłki. Machnął ręką, wiedząc, że go zrozumie ten, który zrozumiéć powinien.
Otoczyła go jasność. To, co go dotąd dręczyło, zaczęło ucichać. Ból ustępował zwolna, zmniejszał się i zanikał stopniowo.
— „Żal mi ich, chciałbym, aby nie cierpieli, i ja sam żebym się uwolnił od tych męczarni.“
— „Jak dobrze i lekko! Gdzież ból? gdzie?...“
Zaczął się przysłuchywać.
— „Ach, tak, to ból! Ach cóż to znaczy!... A śmierć?...“
Napróżno szukał tego zwykłego, bezgranicznego strachu, którym go dawniéj przejmowała. Nie było go.
— „Śmierć? jaka? gdzież ona?...“