Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/102

Ta strona została przepisana.

z obydwóch boków skórą obciągnięta, zaczął się dopytywać:
— Jak się ta sztuka nazywa?..
— Bęben, — mówią.
— A cóż on pusty?..
— Pusty, — mówią.
Zdumiał się Emeljan i zaczął prosić, ażeby mu tą sztukę dali. Nie dali mu. Przestał Emeljan prosić, zaczął chodzić za doboszem. Cały dzień chodził i kiedy dobosz położył się spać, porwał mu Emeljan bęben, i uciekł z nim. Biegł, biegł, biegł, przyszedł do domu, do swego miasta. Myślał, że żonę zobaczy, a jej już nie było. Na drugi dzień zabrali ją do króla.
Poszedł Emeljan do pałacu, kazał się zameldować: przyszedł ten, kto chodził tam, — nie wiedz gdzie, przyniósł to, — nie wiedz co. Zawiadomili króla. Kazał król Emeljanowi przyjść jutro. Zaczął prosić Emeljan, ażeby znów zameldowali.
— Ja, — mówi: teraz przyszedłem, przyniosłem co kazano, niech król do mnie wyjdzie, a to ja sam wejdę.
Wyszedł król.
— Gdzieś — mówi: ty był?..
Emeljan rzekł:
— Nie tam.
— A coś przyniósł?..
Chciał pokazać Emeljan, lecz król nawet nie patrzał.
— Nie to, — mówi król.