Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/30

Ta strona została przepisana.

ogarnęło, kiedy przy tem pytaniu zajrzał w serce swoje. Nie tylko nie kochał, lecz nawet i nienawidził go za pęta, za obelgi. Nienawidził i oprócz tego widział wyraźnie, że dla jego, Juljusza, szczęścia potrzebną jest śmierć ojca.
— Tak?.. spytał siebie Juljusz: i jeżeli bym wiedział, że nikt nigdy nie zobaczy i nie dowie się, — co ja bym zrobił, gdybym mógł jednym ciosem odrazu pozbawić go życia i uwolnić siebie?
I Juljusz odpowiedział sobie:
— Tak, zabiłbym go!
Odpowiedział sobie i przerażenie go zdjęło za samego siebie.
— Matka? Tak, żałuję jej, lecz ja jej nie kocham; wszystko mi jedno, co z nią będzie, potrzebna mi jest tylko jej pomoc... Tak, jam zwierz i zwierz zabity, zaszczuty i tylko tem różnię się od niego, że mogę, własnowolnie, odejść od tego oszukańczego życia; mogę zrobić to, czego nie może zwierz — zabić siebie. Ojca nienawidzę, nikogo nie kocham... ani matki, ani przyjaciół... chyba jednego Pamfila?!
I znów przypomniał sobie jego. Zaczął sobie przypominać ostatnie widzenie i rozmowę z nim, i słowa Pamfila o tem, że zgodnie z ich nauką Chrystus mówił:
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni, i Ja uspokoję was.“ Czyżby to była prawda?
Zaczął rozmyślać, przypominać łagodną,