— Chciałbym z wami pomówić, Wasili Nikołajewicz.
— Proszę. My już skończyli.
— Może przejdziecie się ze mmą.
— W tej chwili, przebiorę się tylko. Mania, pilnuj samowara, — zawołał wesoło, wychodząc.
Eugenjuszowi zdawało się, że Wasyl Nikołajewicz trochę sobie podchmielił, ale sądził, ze tem lepiej zrozumie jego położenie.
— Ja, Wasilij Nikołajewicz, jeszcze raz w tej sprawie — odezwał się — co do tej kobiety...
— A cóż? Kazałem, żeby jej nie brano.
— Ej, nie. Chciałem się was poradzić, czyby nie można ich usunąć stąd? Wszystkich, całą rodzinę.
— A dokądże ich usunąć? — z niezadowoleniem i ironją, jak się wydało Eugenjemu, zapytał Wasili.
— Otóż myślałem, czyby nie poszli za pieniądze, albo dać im ziemi w Kołtowskiem, byle sobie stąd poszła.
— Ale jakże to? Gdzież kto pójdzie precz ze swego zagonu? I poco? Czy ona wam przeszkadza?
— Wasili Nikołajewicz, pojmiecie przecie, że, żonie będzie strasznie przykro dowiedzieć się o niej.
— A któż jej powie?
Strona:Lew Tołstoj - Djabeł.djvu/62
Ta strona została przepisana.