Kiedy wszedł do salonu, wszystko wydało mu się jakiemś dziwnem i nienaturalnem. Jeszcze rano czuł się tak dobrze, miał zamiar rzucić wszystko, zapomnieć, opanować rozhukaną fantazję. Ale sam nie zauważywszy tego przez cały ranek, nietylko nie myślał o interesach, ale starał się nic o nich nie wiedzieć. To co dawniej było dlań ważnem, co go cieszyło i radowało, teraz wydawało mu się znikomem, niewartem, na co szkoda czasu. Lepiej uwolnić się od tego wszystkiego, zostać samemu — bez myśli. Ale zaledwie mu się to udało, poszedł błąkać się po ogrodzie i lesie. Ty zaś z wszystkich zakątków szły do niego wspomnienia, obejmujące go jak płomień. Czuł, że chodzi po ogrodzie, że coś myśli, coś mówi sam do siebie — w rzeczywistości zaś nie myśli o niczem a tylko w zapamiętaniu, nieświadomie czeka na nią, czeka, aż ona jakimś cudem pojmie, że on jej pragnie i przyjdzie
Strona:Lew Tołstoj - Djabeł.djvu/87
Ta strona została przepisana.
XX.