Strona:Lew Tołstoj - Djabeł.djvu/88

Ta strona została przepisana.

doń tu czy gdzieś, gdzie ich nikt nie zobaczy — w nocy, gdy księżyc zajdzie, kiedy nikt, nawet ona sama widzieć nic nie będzie — w noc taką ona przyjdzie wreszcie a on — dotknie jej ciała...
„Otoż zerwałem z nią. Zerwałem, kiedy przyszła ochota“ — mówił do siebie. — Otóż „dla zdrowia“ tylko zszedłem się z czystą i zdrową kobietą. Nie, widać, że to nie zabawka. Myślałem, że że ja ją wziąłem, a to ona mnie wzięła i nie puszcza. Myślałem, żem wolny — nie, niewolny. Oszukiwałem sam siebie, żeniąc się. Głupstwo to było, oszukiwanie siebie. Wtedy już, kiedy pierwszy raz poszedłem do niej, wtedy już byłem jej prawdziwym mężem. Z nią trzeba mi było życia“.
„Dwie drogi przedemną. Jedna z Lizą, słuzpa publiczna, gospodarstwo, dziecko i szacunek u ludzi. Ale przytem trzeba, żeby Stepanidy nie było. Albo ą trzeba stąd usunąć, jak mówiłem dawniej, albo zniszczyć bez śladu. A druga droga: wziąć ją od męża, zapłacić go, zapomnieć o wstydzie, o hańbie i żyć z nią. Ale wtedy nie chcę tu Lizy ani dziecka. Eh, cóż? dziecko mi nie przeszkadza, ale Liza musiałaby odjechać. Ba! gdyby wiedziała — przeklęłaby i odjechała. Gdyby wiedziała, że wolałem prostą babę niż ją. A! co za podłość!... A może i tak się zdarzyć — myślał dalej — że Liza zachoruje i umrze. No! toby było najlepsze“.